czwartek, 27 grudnia 2012

Ticket To Ride - The Dice Expansion i Azja

Pierwszym zakupem (na Gratislavii) był TDE.

Mały, acz ciekawy dodatek do gry. Generalnie - wyrzuca karty, unieważnia kolory, a do budowania tras korzystamy z kości.
W pierwszej rozgrywce Kic rozwaliła mnie 155 : 91 (chyba rekord punktowy), w drugiej wygrałem 157 : 129. Dodatek przyspiesza rozgrywkę i daje dużo więcej korzyści z dodatkowych kontraktów (za każdą odpowiednią kość bierze się kartę, którą można zostawić na ręce lub odrzucić, co daje większą elastyczność - nie ma sytuacji, że dostajemy na rękę 3 niepasujące kontrakty i któryś musimy realizować), także daje szanse na wyższą punktację.
Sporym mankamentem jest to, iż gra jest zrobiona przede wszystkim pod oryginalną mapę, także nie sprawdza się aż tak dobrze na mapie Europy (jeszcze nie graliśmy w wersję kościaną na mapach z Azji) - np. praktycznie nie ma możliwości zrobienia tunelu z 8 wagonów (trzeba byłoby mieć ogromnego fuxa; z tego co czytałem w komentarzach na Rebelu, mapa Nordic ma też trasy 9-wagonowe i zbudowanie takiej trasy wg zasad tego dodatku jest niemożliwe i trzeba dorobić własne zasady).
Dodatek jest dość drogi, 35 zł za 8 kości, kilka żetonów i kubek. Kubek owszem, fajny, ale nie jest niezbędny. Plusem na pewno jest możliwość wykorzystania go w innych mapach TTR, będziemy musieli przetestować na Azji :)
Generalnie, nie jestem jakoś wybitnie zadowolony z tego zakupu, ale raczej nie żałuję i chętnie będę z niego korzystał :)

Natomiast drugi dodatek, Azja, jest super - oferuje 2 nowe mapy, jedną do normalnej gry (dość szybka ze względu na pewne trasy, które wymagają odrzucania wagoników, co mocno przyspiesza rozgrywkę), drugą do gry drużynowej, w której 2-osobowe drużyny układają trasy używając jednego zestawu wagoników, część biletów i kart pociągów jest wspólna, a część tylko do wiadomości jednego z graczy. Graliśmy dotychczas tylko raz, trochę problemów sprawia kwestia rozmawiania w ramach drużyny, na ile jest dopuszczalne udzielanie sobie jakichś informacji - ale to pewnie wyjdzie w praniu. Jak dla mnie - świetny dodatek! :)

wtorek, 18 grudnia 2012

K2 i szkolenie w Warszawie - oraz krótko o nienawiści ;)

Znowu przerwa w postach, ale tym razem dlatego, że aż za dużo do pisania :) O Neuroshimie Hex głupio pisać, dopóki nie przetestuję wszystkich nowych armii i Duel'a, które zakupiłem, wpis o TTR będę musiał rozwinąć o dodatek Asia, a do tego kolekcja wzbogaciła się o Awanturników, Sake & Samurai, Titanię i dodatek do Carcassonne (mam nadzieję, że niczego nie pominąłem), także trochę się dzieje :)


Niedawny spontaniczny zakup, szukałem czegoś od 1 osoby i Planszóweczka.pl nie dość, że poleciła mi K2, to jeszcze dała 10 % rabat - a że o grze słyszałem dużo dobrego, to bez dłuższego zastanowienia się nabyłem ją - i nie żałuję :)
Gra ma super klimat, emocje, dużo planowania - bardzo przyjemna rozgrywka, zarówno dla jednej osoby, jak i na więcej graczy. Polecam do grania dźwięki znalezione przez Maethira, dodało to grze dużo klimatu ;)

Póki co rozegrałem 4 partie, 2 w trybie solo (w opcji najłatwiejszej zdobyłem max punktów, tzn. oboma himalaistami wszedłem na szczyt i przeżyłem; w wersji najtrudniejszej jednym himalaistą zdobyłem szczyt, drugim niestety się to nie udało - ale przeżył ;)), jedną na 5 osób (mimo najłatwiejszego wariantu pojawiły się ofiary śmiertelne) oraz jedną na 2 osoby.

Gra jest bardzo fajna - mimo sporej losowości, ten aspekt jest tak zaprojektowany, że pozwala na spore planowanie (losuje się pogodę - ale znamy ją na kilka tur wprzód; losuje się karty - ale 3 z nich znamy już we wcześniejszej turze, losuje się żetony ryzyka - ale zawsze 3 są odkryte i wiadomo, czego się można spodziewać).

Nie powiem, żeby podbiła moje serce, ale gra się bardzo przyjemnie i dość krótko, także polecam jako solidną grę :)


Obecnie jestem w Warszawie na szkoleniu, póki co z tych szkoleń niewiele wyniosłem. Ale za to udało się spotkać z pracownikami biura warszawskiego mojej firmy przy planszy i  nie dość, że poznałem nowe karty do Dixita (świetne!), to udało się zagrać w Tinner's Trail autorstwa Martina Wallace'a - MEGA gra, nie znam jeszcze dobrze tego autora, ale przestaję się dziwić, że użytkownicy planszoholik.pl tak bardzo się nim jarają :) (z jego gier grałem dotychczas chyba tylko w Ankh Morpork, które strasznie lubię :))

Tinner's Trail opowiada o erze wielkiego wydobycia cyny i miedzi na terenie Kornwalii w XIX w. Gra toczy się przez cztery rundy, z których każda podzielona jest na 10 tur. Po każdej rundzie możemy pozostałe pieniądze pozostawić sobie na dalszą grę, albo zainwestować - im szybciej dokonamy inwestycji, tym więcej punktów zwycięstwa przyniesie nam pod koniec gry - kiedy to skończy się era wydobycia i tylko ci, którzy dobrze zainwestowali w trakcie gry, wyjdą na swoje.
Mechanizm tur jest bardzo fajny, podobny trochę do znanego niektórym czytelnikom (^^") Czerwonego Listopada. Każda akcja zajmuje od 1 do 3 tur i jeżeli któryś gracz wyskoczy do przodu, to kolejni gracze będą wykonywać tury tak długo, aż zrównają się z nim w ilości wykorzystanych tur.
W każdej rundzie możemy kupować kopalnie i ulepszenia do nich (których wraz z kolejnymi rundami dostępnych jest coraz więcej), wydobywać zasoby, sprzedawać pierożki (za grosze, jeżeli są nam potrzebne ;)) lub pasować - kolejność spasowania może być istotna, bo im szybciej w następnej rundzie się wystartuje, tym lepsze ulepszenia można zdobyć.
Kopalnie kupuje się w ramach licytacji, ale trzeba uważać, żeby została kasa na wydobycie.
Elementem losowym jest cena miedzi i cyny oraz zawartość kopalni. Jest to ciekawy mechanizm, w każdej kopalni znajduje się losowa ilość początkowych zasobów oraz woda - która zwiększa koszty wydobycia. Na ogół wiemy, co licytujemy, ale można też kupować pewne kopalnie w ciemno i liczyć na to, że trafi się na dobre zasoby - mi osobiście taka losowość jakoś specjalnie nie przeszkadza :)

Gra jest obecnie chyba niedostępna w Polsce, ale będę polował na używaną, bo zdecydowanie chcę ją mieć w swojej kolekcji :)

A na koniec, krótko o nienawiści - odmawiam grania w Grę o Tron. W niedzielę miałem nadzieję zagrać 2 partyjki w jakieś gry między 15 a 20. Ekipa się spóźniła, zaczęliśmy koło 16 i do 23 graliśmy w GoTa. Zdążyłem wszystkich znienawidzić, Kica musiałem po grze przepraszać i generalnie partia wyciągnęła ze mnie tyle negatywnych emocji, że stanowczo daję sobie z nią spokój - mam nadzieję, że nie wróci mi głupi pomysł "a może zagrajmy w GoTa" - zdecydowanie wolę przyjazne eurogry ;)

niedziela, 25 listopada 2012

Gratislavia!

Daaawno nie pisałem. I głupio...

Za bardzo się wkręciłem na początku, pomysły się szybko wyczerpały, a i generalnie - ze względu na pracę - dużo mniej mam czasu na granie i śledzenie planszówkowego światka. Tym niemniej - hobby dalej pozostaje we mnie silne :)

Zanim przejdę do jakichkolwiek konkretów, muszę się pochwalić moją cudowną Dziewczyną, która za pośrednictwem swojego bloga obiecała więcej ze mną grać, za co jestem Jej bardzo wdzięczny! :* (obietnica już dzisiaj została częściowo spełniona, o rozgrywce w dodatek do TTR w następnej notce :))

Relacja z naszej obecności na tegorocznej Gratislavii.


Festiwal w tym roku po raz pierwszy był płatny, ale bardzo przyzwoicie (2 zł / dzień), także nie był żadnym problemem. Aczkolwiek informacja o tym pojawiła się z tego co kojarzę dość późno i nie była obecna na wszystkich źródłach, co mogło być problematyczne, gdy ktoś nie miał przy sobie gotówki (my wprawdzie wiedzieliśmy, że impreza jest płatna, ale dowiedzieliśmy się o tym dopiero w dniu imprezy - oczywiście i tak zapomnieliśmy kasy i Kic leciała do bankomatu, podczas gdy ja pilnowałem rzeczy i bezczelnie grałem w Neuroshimę Hex na telefonie - o tej wersji w kolejnych notkach ;)).

Powróciła forma udostępnienia wielu sal do gry. Na pewno dało to dużo miejsca, było ciszej i spokojniej, ale osobiście trochę mi brakowało formy z poprzedniej edycji, tj. dużych przestrzeni zastawionych stołami z mnóstwem graczy. Miało to swój klimat, poza tym łatwiej było nawet przypadkiem spotkać kogoś znajomego - przy tylu salach było to mocno utrudnione.

Lista gier była spora, ale brakowało wielu tytułów, w które miałbym ochotę pograć (i raczej mało nowości z Essen). I wciąż brakuje mi więcej atrakcji, były tylko prezentacje gier i turnieje, a ja chętnie wziąłbym udział w spotkaniach z autorami gier, posłuchał paneli tematycznych itd. Aczkolwiek impreza i tak na duży plus :)

Wczoraj (sobota) zagraliśmy tylko w 2 gry, znany nam już (i recenzowany na Plankoli) Targ Rybny (przy którym towarzyszyła nam radośnie nasza nowa pluszaczka, foczka Loria :)), oraz w równie trudnego co świetnego... Robinsona Crusoe!


Na pewno graliśmy z dużą ilością błędów (tak czy inaczej wielkie dzięki dla Dominiki, która wytłumaczyła nam z grubsza zasady, oraz Mithadisa, który zamiast grać z nami - wertował instrukcję i pomagał nam ogarniać zasady ;)).
Gra jest świetna!
Wykonanie - piękne, klimatyczne grafiki (portrety postaci dość śmiechowe, ale na bardzo wysokim poziomie i bardzo dobry pomysł z dwiema płciami bohaterów, mała rzecz - a jak cieszy :)), dużo drewnianych elementów, duża plansza - generalnie gra sprawia wrażenie bardzo solidnie wykonanej (chociaż nie podobały mi się znaczniki determinacji, ale to jedyny mankament, jaki rzucił mi się w oczy).
Klimat - bomba, bardzo realistycznie oddano różne problemy, które mogą nam się przytrafić na bezludnej wyspie, a także możliwe rozwiązania tych problemów. Można przyczepić się do dość prostego rozwiązania odnośnie rezultatów niektórych problemów - jeżeli np. musimy coś odrzucić, a tego czegoś nie mamy, to otrzymujemy obrażenia. Wydaje się to być pójściem na łatwiznę, ale osobiście nie mam lepszego pomysłu na rozwiązanie takich sytuacji. Wierzę zresztą, że autor - Ignacy Trzewiczek - z pewnością przyłożył się do znalezienia lepszego rozwiązania i skoro go nie znalazł, to może się nie dało (na stronie Portalu można zresztą poczytać o tym, jak powstawała gra, w tym m.in. o testowaniu jej razem z Vlaada Chvátil, autorem m.in. Galaxy Truckera, sam z braku czasu jeszcze nie przejrzałem wszystkich tych materiałów, ale część czytałem i są bardzo ciekawe). Tak czy inaczej, o ile do wspomnianego mechanizmu przyczepić się można, to nie psuje on klimatu. Ma za to istotny wpływ do rozwijania kooperacji graczy, bowiem spadek zdrowia ma wpływ na morale drużyny (niektóre postacie są wytrzymalsze i potrzebują odnieść więcej ran, aby morale spadło), także często trzeba podejmować wspólne decyzje o tym, kto otrzyma obrażenia. Kooperacja zresztą jest niezbędna i nie da się bez niej obyć (co więcej, wystarczy, żeby 1 osoba zginęła i drużyna przegrywa grę).
Zasady - są zdecydowanie bardzo trudne i gra nie nadaje się na pogranie w takich okolicznościach (zwłaszcza, gdy nikt nie zna zasad). Ale jeżeli jeden gracz przeczytał by z 2 razy instrukcję, to już by można było bardzo fajnie pograć :)

Do wyboru jest 6 scenariuszy, z który każdy ma i tak mnóstwo elementów losowych, także replayability gry wydaje się być duże.
Wybraliśmy dla naszej drużyny (Kolo & Kic - kucharz, Kwadrat - cieśla, Melias - żołnierz i Wiki - odkrywca) scenariusz pierwszy - "Rozbitkowie". Naszym zadaniem było zebrać duży stos drewna i go podpalić oraz przetrwać do 10-12 dnia, kiedy to (przy spełnieniu w/w warunku) mogliśmy liczyć na to, że ktoś by nas odnalazł. Z początku szło nieźle, ale długo nie mogliśmy znaleźć dla siebie schronienia (chłód mocno dawał nam w kość), a gdy przyszła zima i dzikie zwierzęta, mimo wybudowanego w obozowisku pieca i uzbrojonego Meliasa, nie daliśmy rady.
Gra jest pieruńsko trudna, ale daje bardzo dużą satysfakcję. Zdecydowanie polecam i gorąco zachęcam do zakupu oraz zaproszenia mnie do rozgrywki ;-)

Pierwszego dnia Gratislavii nabyłem również dodatek do TTR "The Dice Expansion", o którym napiszę w kolejnej notce.


Drugi dzień rozpoczęliśmy od A la Carte, gry, którą poleciła nam Gienia. Poleciła dlatego, że gra jest śliczna, a Kic lubi takie gry ;)
Graliśmy z Kicem i Mithadisem, gra jest przeznaczona raczej dla młodszego gracza, zawiera trochę elementów zręcznościowych. Ogółem - gra raczej nudna, raz można zagrać, ale nie zrobiła dużego wrażenia. Na plus - śmiesznie się wygrywa z Kicem w kuchni, a i widok Mithadisa próbującego obrócić coś naleśniko-podobnego na patelni jest zabawny ;)
O grze nie chce mi się rozpisywać, ale warto rzucić okiem na wykonanie:


Z ciekawszych gier, w końcu daliśmy się namówić Gieni na Quarriors - i nie żałujemy :)
Gra jest świetna, wprawdzie losowa, ale w ogóle to nie przeszkadza, klimat miód - ogółem, bardzo się zachwycam :) Rozegraliśmy 2 partie w składzie 3-osobowym z Kicem i Mithem (raz wygrał Mithadis, raz ja) oraz jedną solówkę z Mithadisem, gdzie sromotnie poległem.
Żeby nie powtarzać za Gienią, że gra jest świetna, po prostu odsyłam do recenzji jej autorstwa :)

Zagraliśmy sobie w trójkę jeszcze w Pandemica (na łatwym poziomie Ziemia znów została uratowana ;)) i tym samym Gratislavia się dla nas skończyła.

Zjedliśmy coś na mieście, zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się do domu, aby zagrać wreszcie w dodatek do TTR, ale o tym w następnej notce :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dość owocny tydzień

Długo nic nie pisałem, a zeszły tydzień obfitował w dość dużo gier :)

W poniedziałek w MS niestety nie udało się zagrać w Titanię i nasz wieczór przeszedł głównie pod znakiem dłuuugo ciągnącej się Cytadeli ;)

W środę odwiedził nas Maethir, a wraz z nim Osadnicy, Miasta i Rycerze z Catanu - w wersji plastikowej :) Z początku do plastiku podchodziłem mocno sceptycznie, ale okazał się on nieźle wykonany, jak i zresztą cała nowa wersja (na "drewnie" grałem tylko w podstawkę) - przypadło mi do gustu :)
Zasady Miast i Rycerzy bardzo mi podeszły, wydaje mi się, że dzięki nim gra jest trochę mniej losowa.
Partia potoczyła się mocno pode mnie, a to głównie za sprawą wyboru lokacji (graliśmy na losowe ustawienie mapy). Mimo, że byłem dopiero trzecim graczem, pozwolili mi zająć dwie świetne lokacje przy 6-kach i 8-kach, co było potężne zwłaszcza z tego względu, że miały one drewno, co pozwalało na szybkie pójście w papier (rozwój opartych na nim budynków pozwala później na dociąganie dowolnej karty surowców w turach, w których gracz nie dostałby żadnych surowców z rzutu kośćmi, nie licząc złodzieja - pozwoliło mi to wyciągać glinę, od której w innym wypadku byłem odizolowany :)). Maethir był mimo wszystko dość dobrze rozłożony, także podjął walkę, Kic natomiast szybko zrozumiała, że Jej ustawienie nie rokuje żadnych szans na zwycięstwo, podjęła się więc... Zostania oficjalnym fotografem PlanKoli! ;-)
Także, o samej grze już krótko - Maethir walczył, ale przy mojej przewadze surowców prędzej czy później musiał odpuścić wyścig o zwycięstwo, także gdy 3-krotnie zostałem bohaterem Catanu (wymaga to wystawienia największej siły rycerzy w fazie odpierania barbarzyńców) i dostałem kilka dodatkowych punktów (m.in. za metropolię, na którą pozwoliła mi duża ilość papieru), udało mi się zwyciężyć. Kic spokojnie sobie grała, skupiając się głównie na robieniu fotek, które możecie podziwiać poniżej. A do Miast i Rycerzy mam nadzieję, że w tym tygodniu jeszcze wrócimy ;)
(a grając, przypomnieliśmy sobie wspaniały soundtrack z Settlers 2, m.in. z takim kawałkiem. Przyjemnie było do tego wrócić w takich okolicznościach :))

Wszystkie budynki (oprócz Metropolii) i jednostki w wersji plastik oraz nowa karta kosztów budowy - mi się podoba :)

Porównanie z wersją drewnianą - i tak chyba wolę drewno, ale mimo wszystko plastik bardzo ładnie oddaje klimat gry. Problemem jest raczej to, że wszystko oglądamy na dobrą sprawę z daleka i na planszy już tego aż tak dobrze nie widać. No i droga przypomina bardziej most niż drogę, ale jakoś to nie przeszkadza aż tak (Kicowi droga przypomina krokodyla ;))

Rycerze i jednostki neutralne - zbójcy śmiesznie narysowani, statek bardzo mi się podoba ze względu na czaszkę z tyłu (tutaj dobrze nie widać)

Jeden z rycerzy, dzięki którym zostałem Bohaterem Catanu! :)

Plansza po grze, aczkolwiek bez rycerzy (co trochę zmieniałoby aktualny wynik rozgrywki, bo droga Maethira była przedzielona moim rycerzem i dzięki temu to ja miałem najdłuższą drogę handlową). Po lewej - rekin z lego, na którym pływał barbarzyński statek, po prawej krokodyl ;)

W czwartek mieliśmy pograć w GoT'a i BG - to pierwsze niestety się nie udało, ale przynajmniej zagraliśmy w BG, a później długą partię w Cytadelę.

W BG graliśmy w 7 osób, Cyloni strasznie marudzili po grze, bo wyjątkowo pechowo rozłożyły się karty - Cyloński Lider grał na wygraną ludzi i miał słaby prywatny cel (chyba aktywacja megakryzysu - mało nam to przeszkodziło), a Cyloni obudzili się dopiero w połowie gry, w tym była Opium, która grała po raz pierwszy i szybko poleciała przez śluzę (dzięki czemu przejąłem dowodzenie statkiem - grałem Tighem :)). Niewiele brakowało, a polecielibyśmy na morale - pod koniec byliśmy bodajże na 1 morale i musiałem podjąć ważną decyzję - grzać silniki, czy próbować zniszczyć Base Stara i zagrać kartę "Major Victory", licząc na to, że kości (z drobną pomocą kart) pozwolą dodać +1 do morale. Postawiłem na tą drugą opcję, słoneczko i tak weszło z karty kryzysu, a kolejna była Kic, która bezpiecznie wysłała nas do domu (chyba nawet populacji nie straciliśmy). Kolonie znów triumfowały!

Potem zagraliśmy naprawdę ciężką partię Cytadeli na 8 osób, gdzie co chwila ważyły się losy zwycięstwa (w jednym momencie Kamil mógł praktycznie zdecydować o tym, kto wygra, wybierając pomiędzy mną, Kicem i Siviim - coś się wtedy jednak jeszcze wydarzyło i gra chwilę się jeszcze potoczyła). Ostatecznie wygrały Kic i Opium, mając jeden punkt przewagi nad bodajże trzema kolejnymi graczami, przy czym Kic w ostatniej turze, budując ósmą dzielnicę, rozwaliła też generałem budynek Madzi, która na początku tury miała jeszcze najwięcej punktów - emocje były więc do samego końca :)

W piątek była wódka i był Ressistance - ale jakoś tak wyszło, że Boombel podsycił mój głód na Starcrafta i ani rundy z nimi nie zagrałem, siedząc obok i cisnąc w SC ;)

W sobotę zdecydowaliśmy się na coś głupiego - poszliśmy do parku grać w 7 osób w Dragons Ordeal (gra jest przeznaczona dla 2-6 osób)... Było to naprawdę głupie, biorąc pod uwagę, że:
1) gra, jak się okazuje, ciężko chodzi dla powyżej 4 graczy, zwłaszcza początkujących - o czym można było pomyśleć;
2) byłem jedyną osobą znającą zasady (Kic znała, ale nie na tyle, żeby tłumaczyć) i byłem w bardzo złym stanie, zasady gry są skomplikowane, a instrukcja jest nieintuicyjna...

W parku zaczęło kropić, cofnęliśmy się więc do nas do domu (zaraz przestało, ale mniejsza, nie chcieliśmy ryzykować, że coś się stanie pożyczonej grze). Przerwaliśmy mocno przed czasem (mimo, że graliśmy w uproszczony wariant "Łowca artefaktów"), bo gra się dłużyła, a ja czułem, że jeszcze jedno pytanie "Kolo, a ... ?" o zasady i kogoś zabiję ^^" (i tak graliśmy bez strzelania i bez uciekania, a niektóre zasady niepewnie podawałem z głowy, bo nie miałem już do tego siły ;p) Najlepsze, co wyszło z tego spotkania, to umówienie się na wieczór na WarCrafta 3, w którego teraz sobie trochę grywamy z kolegami - trzeba w końcu zagrać w wersję planszową ;)

W niedzielę w gronie członków Stowarzyszenia STIM robiliśmy testy do rozbudowanej "Mafii", którą ma poprowadzić Opium na najbliższym spotkaniu mangowym (w tę sobotę). Grało tylko 7 osób i widać było mocne niezbalansowanie ról przy tak małej ilości (grałem jako Mr. Hyde w parze z Meliasem jako Dr. Jekyll. Ja byłem członkiem mafii, Melias miał zasady pielęgniarki i mógł siebie leczyć, naszym celem było się wszystkich pozbyć i nie zginąć - śmierć jednego powodowała śmierć drugiego. Było to przy tylu osobach dość proste - najpierw z Villemo zabiliśmy w nocy Siviiego, później udało mi się doprowadzić do tego, że skazaliśmy Villemo - i dalej poszło już łatwo, jako jedyna mafia, mając pewny głos Meliasa, nie dało się tego schrzanić ;p). Dzisiaj ma być kolejna próba, na którą chyba nie wyrobię - tak czy inaczej, uważam, że Ressistance jest dużo lepszy pod tym względem, że nikt nie umiera - głupio było, jak zabiliśmy Siviiego bez żadnego powodu na początku gry i musiał czekać aż skończymy (a trochę to trwało).

Wczoraj poszliśmy z Wikim do pracy (dorywczej), nieoczekiwanie skończyliśmy dużo wcześniej, także udaliśmy się do niego na partyjkę Claustrophobii. Zagraliśmy dodatkowy scenariusz z oficjalnej strony gry, bardzo zbliżony do "Ocalonych" (różnił się głównie tym, że zatrute powietrze dodawało dodatkowe obrażenia), raczej dużo trudniejszy - grając jako ludzie, szybko poniosłem sromotną klęskę. Grało się jednak bardzo fajnie, do tej gry mogę często wracać :)

Kic poznajdywała wczoraj dużo ciekawych, japońskich karcianek - trzeba będzie je kiedyś dokładnie przejrzeć i zobaczyć, co da się sprowadzić, bo niektóre wydają się być bardzo ciekawe (zwłaszcza np. ta gra jako prezent dla Ślivki ;)). Do tego Shadow Hunters - gra może być bardzo ciekawym zastępstwem za Ressistance'a i sabotażystę, w ciekawym klimacie i z japońskimi akcentami :)

Do zagrania! :)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Wyjazdowo...

Po Balconie przyszedł dość spokojny planszówkowo tydzień. W poniedziałek w Miodosytni pograliśmy w Targ Rybny i Puerto Rico (Kamil, draniu! :D), po czym zmyliśmy się dość wcześnie. W środę wpadła ekipa pograć w Labirynth - The Paths of Destiny. Gra zajęła nam na tyle długo, że tylko w nią zdążyliśmy zagrać (w zasadzie mogliśmy jeszcze posiedzieć, ale w czwartek musieliśmy rano wstać, także daliśmy sobie spokój); wieczór był też o tyle przyjemny, że wszyscy przynieśli coś do jedzenia i było pysznie! :)

Labirynth nawet mi podszedł - dawno temu, pierwsza partia niezbyt mi się podobała, tym razem gra mi się spodobała (aczkolwiek dalej nie uważam, aby zasługiwała na miano gry planszowej roku 2012 wg fanów...). Mam do niej jednak pewne uwagi. Po pierwsze, postacie wydają się być mocno niezbalansowane i np. iluzjonista świetnie nadaje się do trollowania, ale gdy wszystkie karty wejdą na stół, to jego skill przestaje być użyteczny. Po drugie, etap początkowy to fajna zabawa, ale nie ma żadnego przełożenia na zwycięstwo - gdy jedna osoba ma klucz, to każdy może spokojnie utrudniać jej zwycięstwo. Gdy więcej osób ma klucz, to już jest wzajemne utrudnianie i w zasadzie wygra ten, którego grupie nie uda się wyeliminować (najpewniej zapomną o jego specjalnej umiejętności, jak to było teraz w moim przypadku, gdy wygrałem, używając adrenaliny łuczniczki i szczęśliwie zeskakując z mostu, na co miałem szanse 50%). Ale generalnie - całkiem przyjemnie :)

W czwartek wyjechaliśmy ze znajomymi do Poręby i tam rozegraliśmy łącznie 3 partie w różne gry (o dziwo, ani razu nie zagraliśmy w Resistance - a była to chyba najprostsza z naszych gier, którą każdy znał).
I tak, w czwartek w składzie ja, Kic, JJ i Wiki rozegraliśmy rundkę Cytadeli. JJ bardzo dobrze czytał moje ruchy, w ogóle - mimo, że kilka razy brałem zabójcę - ani razu nikogo nie ubiłem :( Skończyło się zwycięstwem dla JJ'a.

W piątek zagraliśmy w Drakona. Kic akurat spała i graliśmy składem: ja, Asia, Marta, JJ i Wiki. Dla mnie i Wikiego była to mocna odmiana, bo na ogół gramy pojedynki 1:1 (trochę częściej wygrywa chyba Wiki), dla reszty było to chyba pierwsze spotkanie z grą (albo nie pamiętali zasad). Wikiemu tym razem nie poszło, a cała drużyna nie zgrała się w udupianiu mnie i koniec końców wygrałem dość spokojnie.

W sobotę wieczorem zagraliśmy w Dragon's Ordeal, na uproszczonych zasadach (trzeba zebrać 4 artefakty). Graliśmy w składzie: ja - czarownik, Kic - zwiadowca, JJ - łowca czarownic, Wiki - centaur.
Wikiemu dość mocno poszczęściło się ze znalezieniem magicznego worka (przedmiot nie do ruszenia, w którym może trzymać inne przedmioty), jedyną naszą szansą było go zabić. Niestety, JJ, który szybko wystatsował postać, sprzymierzył się z Wikim i ten w rezultacie wygrał. Grało się bardzo fajnie, gra nie jest idealna, co chwila trzeba sięgać do instrukcji (i często różne rzeczy nie są wyjaśnione), ale zapewnia godziwą rozrywkę, raczej lepszą niż Talizman (przynajmniej bez dodatków).

Czarownik dostał misję - zaatakuj dowolnego poszukiwacza. Padło na centaura ;-)
 W niedzielę wracaliśmy do domu, w pociągu było trochę za głośno na Resistance, także nic sobie nie pograliśmy. Od Wikiego pożyczyliśmy Cytadelę i dzisiaj zagraliśmy sobie rundkę dwuosobową. Ten wariant bardzo mi przypadł do gustu, jest lekko losowy, ale przy tym bardzo taktyczny :) Jak to często bywa, po obrażaniu się na mnie przez pół partii i zwyzywaniu od szui, łotra itp., wygrała Kicajka ;) Grało się bardzo fajnie, rozważamy wzięcie do MS :)

Podmieniliśmy Wikiemu króla, prawdziwego oddamy po zapłaceniu stosownego okupu ;)


A na pewno w MS zagramy w Titanię, już zamówiona, razem z tłumaczeniem zasad ;) Gra wydaje się być ciekawa i ładnie wykonana, także mam nadzieję, że nie tylko mi się spodoba :)

Ten tydzień nie zapowiada się jakoś szczególnie planszówkowo, no ale zobaczymy, jak się to potoczy... W czwartek, o ile moja noga na to pozwoli, jedziemy na Woodstock - trzeba będzie porządnie przemyśleć, w jakie tytuły by tu zagrać! :D

Do zagrania!

niedziela, 22 lipca 2012

Po Balconie!

Konwent ten uświadomił mi, jak bardzo odchodzę od swoich mangowych korzeni i jak bardzo przesiąkam światem gier planszowych ;)
Zdecydowaną większość czasu spędziliśmy w sali planszówkowej. W sali był super klimat, na szczęście (chociaż może nieszczęście?) było mało osób, także raczej spokój panował i nie miałem dużo roboty pomagając przy jej pilnowaniu, dzięki czemu można było dużo pograć ;) (gier było bardzo dużo i czuję lekki niedosyt, ze względu na to, że większość tytułów, w które graliśmy, znałem - no ale będą jeszcze okazje do poznania nowych tytułów, a zabawa i tak była super :))

Wczoraj Zaczęliśmy od Wasabi!, później odbył się turniej Carcassonne - 6 z 7 graczy to nasza planszówkowa ekipa i spisaliśmy się dobrze, zajmując pierwsze 3 miejsca (chociaż o 3 miejsce był remis i Kamil wygrał w rzucie kostką ;p). Sivii zgarnął Carcassonne, które organizatorzy wymienili mu na Labirynt - The paths of destiny! Gra nie zrobiła na mnie jakiegoś super wrażenia, gdy kilka miesięcy temu w nią graliśmy, ale nowa gra w ekipie zawsze się przyda ;) Ja wygrałem kubek i mini-dodatek do Carcassonne, "Kopalnie złota" - jakiś super ciekawy się nie wydaje, ale jak dobrze pójdzie, to dzisiaj go przetestujemy - nawet, jeżeli nie wniesie wiele do gry, to dodatkowe 8 płytek zawsze się przyda ;)
 W międzyczasie rundka w Jungle Speed - Kicowi się nie spodobało, ale ja przypomniałem sobie godziny spędzane na konwentach na bezmyślnym podnoszeniu totemu - fajny powrót do korzeni ;)

Później przetestowaliśmy Blue Moon City (graliśmy też ponownie dzisiaj) i zrobiła super wrażenie - dużo fajnego kombinowania i przepiękne wykonanie :) Minusem może być lekka losowość, ale da się przeżyć - grało się bardzo przyjemnie i jest to jeden z tytułów, o które trzeba będzie powiększyć kolekcję ;)

W nocy zagrałem z Kamilem w "Zimną Wojnę" (w międzyczasie Kic zdążyła zagrać z dziewczynami w Wasabi! i Dixita, a potem z Karoliną i z Siviim we Wsiąść do pociągu: Europa). Partia zajęła nam naprawdę długo, około 5 godzin i była bardzo emocjonująca.
Grałem ZSRR. Mając na starcie gry kulminację Europy, postanowiłem szybko zaatakować Kamila - zaczęło się od udanego przewrotu we Włoszech. Kamil szybko je odbił, ale w zamian za to wykorzystałem kartę Chin i wkroczyłem do Francji. Europa była moja i ładnie w niej zapunktowałem, ale kolejna tura przyniosła kulminację w Azji, gdzie nie udało mi się niestety wiele zawojować. Wprawdzie osiągnąłem równowagę sił, ale szczęśliwy rzut kostką przy Wojnie Indyjsko-Pakistańskiej pozwolił Kamilowi wyrzucić mnie z Indii i pogrzebać moje nadzieje na Azję (w późniejszym etapie miałem wprawdzie chwilową przewagę w Azji południowo-wschodniej, ale w końcu i stamtąd Kamil mnie zupełnie wykopał, jeszcze przed kulminacją - którą za późno rzuciłem i dopiero pod koniec schyłku wojny udało mi się osiągnąć tam remis). Generalnie, mimo dobrego startu na początku gry, ZSRR wyszło z początku wojny na przegranej pozycji, w dużej mierze dzięki szczęśliwym kostkom USA.
Apogeum wojny zaczęło się dla mnie dość słabo - w pierwszej turze weszły 4 kulminacje, po których sporo do przodu wyszedł Kamil. W tym etapie starałem się przede wszystkim utrzymać pozycję w Europie i powoli rozszerzać wpływy w innych częściach świata, co generalnie się udało, chociaż w większości sytuacji już po kulminacjach - natomiast w Azji udało mi się tylko przejąć Koreę Południową i utrzymać przyczółek w Tajlandii, co w schyłku wojny okazało się być kluczowe. Po punktowaniu Azji południowo-wschodniej, byłem kilkanaście punktów na minusie i tylko dzięki dobrym wydarzeniom na kartach udało mi się jakoś zbić przewagę USA, wchodząc w etap schyłku wojny z "tylko" kilkoma punktami w plecy.
Tam jednak szczęście się do mnie uśmiechnęło - dwie pierwsze tury miałem praktycznie same karty ZSRR i dwukolorowe, a sytuacja Kamila prezentowała się dość podobnie... Dzięki temu i dzięki kulminacjom, które w większości (a może wszystkie w tym etapie?) dostałem na rękę ja, udało mi się wyjść pod koniec schyłku wojny na kilkupunktowe prowadzenie. Skończyliśmy koło 5 rano i darowaliśmy sobie dokładne liczenie punktów, bo przewaga w regionach była zdecydowanie na moją korzyść.
Generalnie - bardzo emocjonująca rozgrywka, chyba najlepsza nasza partia :)

Wczoraj poprowadziliśmy panel, na który Kic przygotowała nam specjalne koszulki z kostkami - super! :)
Panel zebrał raczej skromne grono odbiorców, ale za to zainteresowanych tematem i wydaje mi się, że wypadł nieźle - zaprezentowaliśmy sporo tytułów, wymieniliśmy z uczestnikami trochę opinii na temat różnych gier, wszystko przebiegło dość sprawnie i w przyjemnej atmosferze :) Materiał do panelu mamy solidny i pewnie przy kolejnej okazji trochę go uzupełnimy i ulepszymy :)

Generalnie, planszówkowo weekend wypadł super (poza-planszówkowo też :)), a w drodze powrotnej już ustawiliśmy się na jutrzejszą Miodosytnię, do tego chyba we wtorek gramy u nas, a w środę... Pewnie też coś się uda ;) Także początek tygodnia zapowiada się pozytywnie :)

Do zagrania!

piątek, 20 lipca 2012

Claustrophobii ciąg dalszy...

Gdy tylko dowiedziałem się, że dwóch moich byłych podwładnych zaginęło w podziemiach Jerozolimy, niezwłocznie zebrałem swoją trzódkę i wyruszyliśmy na ratunek...

Po zejściu do podziemi, początkowo wszystko wydawało się być w porządku. Szybko trafiliśmy na rozwidlenie dróg i postanowiliśmy się rozdzielić. I tak, ja - uzbrojony w święty buzdygan i potężne Słowo Boże, Marcus - brutalny morderca, obecnie na drodze do odkupienia i Bruno - sprytny rzezimieszek, który także musiał odkupić swoje grzechy, ruszyliśmy w trzech różnych kierunkach. Ledwo się rozdzieliliśmy, z ciemnego korytarza wybiegła na mnie zgraja troglodytów. Zdołali mnie ranić, ale jeden z nich zrazu poznał smak mojego buzdyganu, a dwóch atakujących mnie zza pleców otrzymało śmiercionośny strzał z garłacza Bruna. Dalej trzymaliśmy się już razem i bez większych problemów przedzieraliśmy się do przodu, co chwila ubijając pojedyncze potwory, wałęsające się bez celu po lochach.
Po jakimś czasie zrobiło się cicho, zdecydowanie zbyt cicho. Czuliśmy, że niebezpieczeństwo czai się gdzieś w głębinach tych lochów, nie mieliśmy jednak pojęcia, skąd i kiedy zaatakuje... Nagle, dochodząc do rozwidlenia drogi, usłyszeliśmy z dwóch korytarzy straszliwe, opętańcze zawodzenie. Bez namysłu rzuciłem się w jedną stronę ze wzniesionym w górę buzdyganem, Bruno i Marcus ruszyli zaś w drugą. W ciemnej komnacie zaskoczyli mężczyznę, który leżał na ziemi skulony i cicho pojękiwał. Otworzył czerwone ślepia, zawył opętańczo i rzucił się na nich, Marcus był jednak szybszy - halabardą przycisnął go do ziemi, Bruno szybko zaś zmówił modlitwę, która odpędziła demona. Zbyt wcześnie jednak było na triumf...
Zrazu bowiem okazało się, że komnata, do której wkroczyłem, była wylęgarnią tych przeklętych troglodytów! Rzuciły się na mnie całym stadem, wskoczyłem więc do sąsiedniej komnaty, mając nadzieję, że jakoś uda mi się umknąć, albo że towarzysze jakoś mnie oswobodzą z tej ciężkiej sytuacji. Nie mogłem jednak trafić gorzej - poraniony, wbiegłem do komnaty, w której opętany szczerzył zęby i wybałuszał ślepia ogromny mężczyzna, drogę odwrotu zagrodzili mi zaś troglodyci. Udało mi się go rozpoznać, ale moje błagania o darowanie życia nie przyniosły żadnego skutku - demon siedział w nim głęboko, sterując ciałem zaczął rozrywać moje ciało na strzępy. Ostatnie, co usłyszałem, to krzyki przerażenia i cierpienia moich towarzyszy, którzy idąc mi na ratunek zostali zmasakrowani przez troglodytów...


I tak oto przebiegła moja druga partia w Claustrophobię - chociaż, tak po prawdzie, to grałem demonami i wygrałem :) Opowiadanie wyszło w sumie głupie, skoro Odkupiciel umarł - ale powiedzmy, że jest to raport, który złożył w Niebie ;)
Gra po raz kolejny wywarła na mnie świetne wrażenie, nie mogę się doczekać kolejnych scenariuszy!

A teraz - do łóżeczka, bo jutro konwent - przygotowaliśmy fajny panel i mam nadzieję, że będziemy się super bawić :)

Do zagrania! (Na Balconie :))