poniedziałek, 30 lipca 2012

Wyjazdowo...

Po Balconie przyszedł dość spokojny planszówkowo tydzień. W poniedziałek w Miodosytni pograliśmy w Targ Rybny i Puerto Rico (Kamil, draniu! :D), po czym zmyliśmy się dość wcześnie. W środę wpadła ekipa pograć w Labirynth - The Paths of Destiny. Gra zajęła nam na tyle długo, że tylko w nią zdążyliśmy zagrać (w zasadzie mogliśmy jeszcze posiedzieć, ale w czwartek musieliśmy rano wstać, także daliśmy sobie spokój); wieczór był też o tyle przyjemny, że wszyscy przynieśli coś do jedzenia i było pysznie! :)

Labirynth nawet mi podszedł - dawno temu, pierwsza partia niezbyt mi się podobała, tym razem gra mi się spodobała (aczkolwiek dalej nie uważam, aby zasługiwała na miano gry planszowej roku 2012 wg fanów...). Mam do niej jednak pewne uwagi. Po pierwsze, postacie wydają się być mocno niezbalansowane i np. iluzjonista świetnie nadaje się do trollowania, ale gdy wszystkie karty wejdą na stół, to jego skill przestaje być użyteczny. Po drugie, etap początkowy to fajna zabawa, ale nie ma żadnego przełożenia na zwycięstwo - gdy jedna osoba ma klucz, to każdy może spokojnie utrudniać jej zwycięstwo. Gdy więcej osób ma klucz, to już jest wzajemne utrudnianie i w zasadzie wygra ten, którego grupie nie uda się wyeliminować (najpewniej zapomną o jego specjalnej umiejętności, jak to było teraz w moim przypadku, gdy wygrałem, używając adrenaliny łuczniczki i szczęśliwie zeskakując z mostu, na co miałem szanse 50%). Ale generalnie - całkiem przyjemnie :)

W czwartek wyjechaliśmy ze znajomymi do Poręby i tam rozegraliśmy łącznie 3 partie w różne gry (o dziwo, ani razu nie zagraliśmy w Resistance - a była to chyba najprostsza z naszych gier, którą każdy znał).
I tak, w czwartek w składzie ja, Kic, JJ i Wiki rozegraliśmy rundkę Cytadeli. JJ bardzo dobrze czytał moje ruchy, w ogóle - mimo, że kilka razy brałem zabójcę - ani razu nikogo nie ubiłem :( Skończyło się zwycięstwem dla JJ'a.

W piątek zagraliśmy w Drakona. Kic akurat spała i graliśmy składem: ja, Asia, Marta, JJ i Wiki. Dla mnie i Wikiego była to mocna odmiana, bo na ogół gramy pojedynki 1:1 (trochę częściej wygrywa chyba Wiki), dla reszty było to chyba pierwsze spotkanie z grą (albo nie pamiętali zasad). Wikiemu tym razem nie poszło, a cała drużyna nie zgrała się w udupianiu mnie i koniec końców wygrałem dość spokojnie.

W sobotę wieczorem zagraliśmy w Dragon's Ordeal, na uproszczonych zasadach (trzeba zebrać 4 artefakty). Graliśmy w składzie: ja - czarownik, Kic - zwiadowca, JJ - łowca czarownic, Wiki - centaur.
Wikiemu dość mocno poszczęściło się ze znalezieniem magicznego worka (przedmiot nie do ruszenia, w którym może trzymać inne przedmioty), jedyną naszą szansą było go zabić. Niestety, JJ, który szybko wystatsował postać, sprzymierzył się z Wikim i ten w rezultacie wygrał. Grało się bardzo fajnie, gra nie jest idealna, co chwila trzeba sięgać do instrukcji (i często różne rzeczy nie są wyjaśnione), ale zapewnia godziwą rozrywkę, raczej lepszą niż Talizman (przynajmniej bez dodatków).

Czarownik dostał misję - zaatakuj dowolnego poszukiwacza. Padło na centaura ;-)
 W niedzielę wracaliśmy do domu, w pociągu było trochę za głośno na Resistance, także nic sobie nie pograliśmy. Od Wikiego pożyczyliśmy Cytadelę i dzisiaj zagraliśmy sobie rundkę dwuosobową. Ten wariant bardzo mi przypadł do gustu, jest lekko losowy, ale przy tym bardzo taktyczny :) Jak to często bywa, po obrażaniu się na mnie przez pół partii i zwyzywaniu od szui, łotra itp., wygrała Kicajka ;) Grało się bardzo fajnie, rozważamy wzięcie do MS :)

Podmieniliśmy Wikiemu króla, prawdziwego oddamy po zapłaceniu stosownego okupu ;)


A na pewno w MS zagramy w Titanię, już zamówiona, razem z tłumaczeniem zasad ;) Gra wydaje się być ciekawa i ładnie wykonana, także mam nadzieję, że nie tylko mi się spodoba :)

Ten tydzień nie zapowiada się jakoś szczególnie planszówkowo, no ale zobaczymy, jak się to potoczy... W czwartek, o ile moja noga na to pozwoli, jedziemy na Woodstock - trzeba będzie porządnie przemyśleć, w jakie tytuły by tu zagrać! :D

Do zagrania!

niedziela, 22 lipca 2012

Po Balconie!

Konwent ten uświadomił mi, jak bardzo odchodzę od swoich mangowych korzeni i jak bardzo przesiąkam światem gier planszowych ;)
Zdecydowaną większość czasu spędziliśmy w sali planszówkowej. W sali był super klimat, na szczęście (chociaż może nieszczęście?) było mało osób, także raczej spokój panował i nie miałem dużo roboty pomagając przy jej pilnowaniu, dzięki czemu można było dużo pograć ;) (gier było bardzo dużo i czuję lekki niedosyt, ze względu na to, że większość tytułów, w które graliśmy, znałem - no ale będą jeszcze okazje do poznania nowych tytułów, a zabawa i tak była super :))

Wczoraj Zaczęliśmy od Wasabi!, później odbył się turniej Carcassonne - 6 z 7 graczy to nasza planszówkowa ekipa i spisaliśmy się dobrze, zajmując pierwsze 3 miejsca (chociaż o 3 miejsce był remis i Kamil wygrał w rzucie kostką ;p). Sivii zgarnął Carcassonne, które organizatorzy wymienili mu na Labirynt - The paths of destiny! Gra nie zrobiła na mnie jakiegoś super wrażenia, gdy kilka miesięcy temu w nią graliśmy, ale nowa gra w ekipie zawsze się przyda ;) Ja wygrałem kubek i mini-dodatek do Carcassonne, "Kopalnie złota" - jakiś super ciekawy się nie wydaje, ale jak dobrze pójdzie, to dzisiaj go przetestujemy - nawet, jeżeli nie wniesie wiele do gry, to dodatkowe 8 płytek zawsze się przyda ;)
 W międzyczasie rundka w Jungle Speed - Kicowi się nie spodobało, ale ja przypomniałem sobie godziny spędzane na konwentach na bezmyślnym podnoszeniu totemu - fajny powrót do korzeni ;)

Później przetestowaliśmy Blue Moon City (graliśmy też ponownie dzisiaj) i zrobiła super wrażenie - dużo fajnego kombinowania i przepiękne wykonanie :) Minusem może być lekka losowość, ale da się przeżyć - grało się bardzo przyjemnie i jest to jeden z tytułów, o które trzeba będzie powiększyć kolekcję ;)

W nocy zagrałem z Kamilem w "Zimną Wojnę" (w międzyczasie Kic zdążyła zagrać z dziewczynami w Wasabi! i Dixita, a potem z Karoliną i z Siviim we Wsiąść do pociągu: Europa). Partia zajęła nam naprawdę długo, około 5 godzin i była bardzo emocjonująca.
Grałem ZSRR. Mając na starcie gry kulminację Europy, postanowiłem szybko zaatakować Kamila - zaczęło się od udanego przewrotu we Włoszech. Kamil szybko je odbił, ale w zamian za to wykorzystałem kartę Chin i wkroczyłem do Francji. Europa była moja i ładnie w niej zapunktowałem, ale kolejna tura przyniosła kulminację w Azji, gdzie nie udało mi się niestety wiele zawojować. Wprawdzie osiągnąłem równowagę sił, ale szczęśliwy rzut kostką przy Wojnie Indyjsko-Pakistańskiej pozwolił Kamilowi wyrzucić mnie z Indii i pogrzebać moje nadzieje na Azję (w późniejszym etapie miałem wprawdzie chwilową przewagę w Azji południowo-wschodniej, ale w końcu i stamtąd Kamil mnie zupełnie wykopał, jeszcze przed kulminacją - którą za późno rzuciłem i dopiero pod koniec schyłku wojny udało mi się osiągnąć tam remis). Generalnie, mimo dobrego startu na początku gry, ZSRR wyszło z początku wojny na przegranej pozycji, w dużej mierze dzięki szczęśliwym kostkom USA.
Apogeum wojny zaczęło się dla mnie dość słabo - w pierwszej turze weszły 4 kulminacje, po których sporo do przodu wyszedł Kamil. W tym etapie starałem się przede wszystkim utrzymać pozycję w Europie i powoli rozszerzać wpływy w innych częściach świata, co generalnie się udało, chociaż w większości sytuacji już po kulminacjach - natomiast w Azji udało mi się tylko przejąć Koreę Południową i utrzymać przyczółek w Tajlandii, co w schyłku wojny okazało się być kluczowe. Po punktowaniu Azji południowo-wschodniej, byłem kilkanaście punktów na minusie i tylko dzięki dobrym wydarzeniom na kartach udało mi się jakoś zbić przewagę USA, wchodząc w etap schyłku wojny z "tylko" kilkoma punktami w plecy.
Tam jednak szczęście się do mnie uśmiechnęło - dwie pierwsze tury miałem praktycznie same karty ZSRR i dwukolorowe, a sytuacja Kamila prezentowała się dość podobnie... Dzięki temu i dzięki kulminacjom, które w większości (a może wszystkie w tym etapie?) dostałem na rękę ja, udało mi się wyjść pod koniec schyłku wojny na kilkupunktowe prowadzenie. Skończyliśmy koło 5 rano i darowaliśmy sobie dokładne liczenie punktów, bo przewaga w regionach była zdecydowanie na moją korzyść.
Generalnie - bardzo emocjonująca rozgrywka, chyba najlepsza nasza partia :)

Wczoraj poprowadziliśmy panel, na który Kic przygotowała nam specjalne koszulki z kostkami - super! :)
Panel zebrał raczej skromne grono odbiorców, ale za to zainteresowanych tematem i wydaje mi się, że wypadł nieźle - zaprezentowaliśmy sporo tytułów, wymieniliśmy z uczestnikami trochę opinii na temat różnych gier, wszystko przebiegło dość sprawnie i w przyjemnej atmosferze :) Materiał do panelu mamy solidny i pewnie przy kolejnej okazji trochę go uzupełnimy i ulepszymy :)

Generalnie, planszówkowo weekend wypadł super (poza-planszówkowo też :)), a w drodze powrotnej już ustawiliśmy się na jutrzejszą Miodosytnię, do tego chyba we wtorek gramy u nas, a w środę... Pewnie też coś się uda ;) Także początek tygodnia zapowiada się pozytywnie :)

Do zagrania!

piątek, 20 lipca 2012

Claustrophobii ciąg dalszy...

Gdy tylko dowiedziałem się, że dwóch moich byłych podwładnych zaginęło w podziemiach Jerozolimy, niezwłocznie zebrałem swoją trzódkę i wyruszyliśmy na ratunek...

Po zejściu do podziemi, początkowo wszystko wydawało się być w porządku. Szybko trafiliśmy na rozwidlenie dróg i postanowiliśmy się rozdzielić. I tak, ja - uzbrojony w święty buzdygan i potężne Słowo Boże, Marcus - brutalny morderca, obecnie na drodze do odkupienia i Bruno - sprytny rzezimieszek, który także musiał odkupić swoje grzechy, ruszyliśmy w trzech różnych kierunkach. Ledwo się rozdzieliliśmy, z ciemnego korytarza wybiegła na mnie zgraja troglodytów. Zdołali mnie ranić, ale jeden z nich zrazu poznał smak mojego buzdyganu, a dwóch atakujących mnie zza pleców otrzymało śmiercionośny strzał z garłacza Bruna. Dalej trzymaliśmy się już razem i bez większych problemów przedzieraliśmy się do przodu, co chwila ubijając pojedyncze potwory, wałęsające się bez celu po lochach.
Po jakimś czasie zrobiło się cicho, zdecydowanie zbyt cicho. Czuliśmy, że niebezpieczeństwo czai się gdzieś w głębinach tych lochów, nie mieliśmy jednak pojęcia, skąd i kiedy zaatakuje... Nagle, dochodząc do rozwidlenia drogi, usłyszeliśmy z dwóch korytarzy straszliwe, opętańcze zawodzenie. Bez namysłu rzuciłem się w jedną stronę ze wzniesionym w górę buzdyganem, Bruno i Marcus ruszyli zaś w drugą. W ciemnej komnacie zaskoczyli mężczyznę, który leżał na ziemi skulony i cicho pojękiwał. Otworzył czerwone ślepia, zawył opętańczo i rzucił się na nich, Marcus był jednak szybszy - halabardą przycisnął go do ziemi, Bruno szybko zaś zmówił modlitwę, która odpędziła demona. Zbyt wcześnie jednak było na triumf...
Zrazu bowiem okazało się, że komnata, do której wkroczyłem, była wylęgarnią tych przeklętych troglodytów! Rzuciły się na mnie całym stadem, wskoczyłem więc do sąsiedniej komnaty, mając nadzieję, że jakoś uda mi się umknąć, albo że towarzysze jakoś mnie oswobodzą z tej ciężkiej sytuacji. Nie mogłem jednak trafić gorzej - poraniony, wbiegłem do komnaty, w której opętany szczerzył zęby i wybałuszał ślepia ogromny mężczyzna, drogę odwrotu zagrodzili mi zaś troglodyci. Udało mi się go rozpoznać, ale moje błagania o darowanie życia nie przyniosły żadnego skutku - demon siedział w nim głęboko, sterując ciałem zaczął rozrywać moje ciało na strzępy. Ostatnie, co usłyszałem, to krzyki przerażenia i cierpienia moich towarzyszy, którzy idąc mi na ratunek zostali zmasakrowani przez troglodytów...


I tak oto przebiegła moja druga partia w Claustrophobię - chociaż, tak po prawdzie, to grałem demonami i wygrałem :) Opowiadanie wyszło w sumie głupie, skoro Odkupiciel umarł - ale powiedzmy, że jest to raport, który złożył w Niebie ;)
Gra po raz kolejny wywarła na mnie świetne wrażenie, nie mogę się doczekać kolejnych scenariuszy!

A teraz - do łóżeczka, bo jutro konwent - przygotowaliśmy fajny panel i mam nadzieję, że będziemy się super bawić :)

Do zagrania! (Na Balconie :))

czwartek, 19 lipca 2012

Mają rozmach, ...

Wczoraj to polecieliśmy!
Chcieliśmy przed konwentem zagrać jeszcze w Saigo no Kane (najbardziej mangowa planszówka jaką znamy ;)), ustawiliśmy się więc z Siviim i Mess, przypomnieliśmy zasady i około 20-21 rozpoczęliśmy partię.
Fakt, że może nie na 100% skupialiśmy się na grze, ale mimo wszystko - zeszło nam do 1 w nocy (czas pudełkowy - 60 minut) oO Partia była zażarta, dużo błędów i trollowania, końcowy wynik:
Sivii 34
Kolo 33
Kic 31
Mess 30

Wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej rundzie i grało się ciekawie :) (generalnie, gra ma ciekawe mechanizmy, świetny pomysł, ale niestety losowość potrafi zepsuć rozgrywkę; no i końcowy wynik zawdzięczamy m.in. zagraniu zasady spoza instrukcji, która nic nie mówiła o kwestii odrzucania przedmiotów na wspólny stos - uznaliśmy, że skoro nie ma zakazu, to można ;))

Potem jeszcze partyjka w Puerto Rico - Kic siadła do kompa kończyć panel, a my w trójkę dość szybko (acz sennie) zagraliśmy. Skończyło się wynikami 50+ Kolo, 40+ Sivii, 30+ Mess (która pomieszała działanie dużych budynków i kościoła; ale generalnie wszyscy byliśmy tak senni, że każdy grał zupełnie jak nie on - w moim przypadku się to opłaciło, bo wreszcie wykorzystałem przytułek i zrobiłem dużo kamieniołomów, a poza tym standardowo - spławiałem, spławiałem, spławiałem... ;))

Kicajka zrobiła bardzo fajny bajer do panelu - znaczniki ilości graczy / czasu rozgrywki w klimacie Fallout'a! (w całym panelu wykorzystujemy Vault Boya do niektórych grafik)

Dzisiaj zapewne nie będzie czasu w nic pograć, ale po wczoraj jestem zupełnie nasycony :)

Do zagrania!

środa, 18 lipca 2012

Odwilż...

Powolutku się rozkręca - wczoraj nic nie graliśmy, ale w zasadzie jakoś od 21 do 2 w nocy trzaskaliśmy materiały na panel na Balconie (panel w założeniu ma trwać godzinę, ale jeżeli nie będzie sprzeciwów, to pewnie na 2 godzinki tego starczy :)). Do tego wydrukowałem sobie wreszcie Utopia Engine, oraz darmowy dodatek do Galaxy Truckera - Rough Road Ahead (+ w głowie trochę pomysłów, jak tą kampanię do GT zrobić :)). I generalnie, co by się nie działo, to w weekend duuuużo czasu spędzimy w sali planszówkowej :)

Dzisiaj rano najpierw trochę popracowaliśmy nad panelem, a potem dwie partyjki! (przy pysznych racuszkach, nowy przepis :*)

Pierwszy na stół trafił GT z dodatkiem. Dodatek o tyle nie spełnił kładzionych w nim oczekiwań, że... Znowu trafiliśmy na nudne karty. Była np. karta z RRA, że jak meteoryt / ostrzał nic nie niszczy, albo nie trzeba zużyć na to baterii, to rzuca się dalej, tak do 3. razy. I co? W talii ani jednej karty meteorów... Druga karta z RRA to ostrzał z przodu przy lądowaniu na planetach handlowych. I znowu, planet takich były całe 2 :( (ale w sumie wyszło śmiesznie, bo lądując na planecie po 3 żółte towary - warte 9, dostałem strzał w ładownie, gdzie miałem 2 czerwone towary - warte 8, także coś się działo :)) Koniec końców wygrałem, głównie dzięki byciu liderem i kopaniu tyłków piratom itp., ale znowu czegoś brakowało - może następnym razem trafimy na lepsze karty :) (no i fakt, że grając na 2 osoby i budując bez limitu czasu, mamy zawsze wypasione statki - muszę Kica namówić na klepsydrę, bo zdecydowanie za dobrze nam idzie teraz ;p)

Następnie partia w Puerto Rico. Zostałem Gubernatorem, przy wyborze budynków ominęliśmy bibliotekę - dzięki temu gra nie polegała tylko na szaleńczym wyścigu do jednego budynku ;-) Kic obrała taktykę z nastawieniem na budynki (kamieniołomy, kościół + ratusz) i zabranie mi urzędu celnego, ja jak zwykle akwedukt i nabrzeże + próba zarobienia kasy na biurze handlowym. Niestety, zanim moje biuro się rozkręciło, Kic zbudowała dwa duże budynki i zanim się połapałem, że jeszcze nie mam kasy na duży budynek, wzięła najpierw budowniczego, a potem burmistrza - i w rezultacie wygrała 53 : 50, gratulacje! :)

(Kicajka: Hell YEEEEAH~~! ^^)

Teraz wracamy do robienia panelu, a jak dobrze pójdzie, to na wieczór zapowiada się jakieś granie ze znajomymi :) Panel będzie miał wydźwięk mocno w stylu "Ogarnij się-eeee" :)

A z fajnych linków - na Rebelu można przejrzeć grafiki z gry, obejrzeć klimatyczny filmik i zapoznać się z instrukcją - jaram się :D

Do zagrania!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Niedosytnia :(

Ostatnie dni jakieś kruche w planszówkowe przeżycia - w zeszłym tygodniu w zasadzie tylko w poniedziałek w MS udało się coś pograć, w trakcie weekendu tylko wczoraj graliśmy w Ressistance (ale za to kilka partii i ze świeżą ekipą, także bardzo fajna zabawa :)), dzisiaj mieliśmy iść do MS, ale Kic się pochorowała i sobie darowaliśmy :(
Zastępczo miał wpaść Wiki z Claustrophobią i ewentualnie mieliśmy posiedzieć nad naszą grą, ale coś mu wypadło. Koniec końców namówiłem Kica na partyjkę Galaxy Truckera, ale gra poszła bardzo szybko i bardzo nudno - wylosowaliśmy dość nieciekawy zestaw kart, ani jednego starcia, mało meteorytów, jedyna walka jaka się odbyła to ja vs łowcy niewolników - nawet baterii nie musiałem zużywać. Wariant 3A skończyliśmy przy stanie bodajże 53:42 dla mnie i ogromnym niedosytem. Właściwie wystarczyłoby tylko uzupełnić mój statek o 2 stracone części, naładować baterię i moglibyśmy jechać dalej, ale Kic była już zbyt zmęczona i daliśmy sobie spokój. Zastanawiam się, czy nie dałoby rady do GT stworzyć jakiejś solo kampanii - ale chętnie uprzednio zmierzyłbym się z dodatkiem :)

Pocieszam się myślą, że niedługo wychodzi Slavika - nie mogę się doczekać! :)

Do zagrania!

wtorek, 10 lipca 2012

Targ rybny!

Wczorajsze wyjście do Miodosytni bardzo owocne (chociaż bardziej warzywno-rybne ;)) :)

Najpierw zagraliśmy z Kic, Agatą, Remasem i Piotrkiem w Metro - gra prosta, wszystkim się spodobała (była to chyba 3-4 moja rozgrywka; gra jest o tyle fajna, że na dobrą sprawę nie można przewidzieć rezultatu rozgrywki, gdyż połączenia mogą być ciągle zmieniane i liczba punktów zbieranych na bieżąco wcale nie pokazuje, kto ma przewagę - także gram w zasadzie bez stresu o zwycięstwo i jest to dość przyjemne :)). Później chcieliśmy spróbować w "Pan tu nie stał", ale niestety nie było instrukcji (Remi znalazł instrukcję online, ale była tragiczna jakość i nie mogliśmy rozczytać zasad), a Malakis rzucił nam tylko kilka słów - wskazówek, które nie wystarczyły, żeby rozegrać partię. Nic to, może za tydzień. Następnie zagraliśmy w Kakerlakensalat, gdzie udało mi się wygrać bez żadnego błędu ;) (okazało się, że gramy na złe zasady - tzn. do wyczerpania się talii i na punkty karne, a nie do pozbycia się wszystkich kart - i tak od kilku rozgrywek ^^")

Następnie część ekipy się zmyła, a my z Kic i Maethirem zagraliśmy w Taluvę. Kiedyś z Kic graliśmy w to właśnie w MS, ale było to dość dawno temu i musieliśmy przypomnieć sobie zasady (Maethir grał po raz pierwszy). Gra ma ciekawy koncept i dość proste zasady - generalnie chodzi o to, żeby budować na rosnącym wulkanie swoje osady, świątynie i wieże. Są dwie drogi do zwycięstwa (najwięcej świątyń > wież > chatek pod koniec gry albo wybudowanie wszystkich elementów dwóch typów), dużo negatywnej interakcji i całkiem sporo kombinowania. Gra jednocześnie na tyle krótka, że stanowić może fajny przerywnik między cięższymi tytułami :)

Pod koniec w trójkę zagraliśmy w...


Targ rybny! (Fangfrish / Cash-a-Catch)

Jest to gra aukcyjna, na której kupuje się i sprzedaje ryby. Zasada jest taka - w każdej kolejce jeden z graczy prowadzi aukcję (w wersji dla 3 graczy może w niej uczestniczyć, dla 4-5 nie) i wyciąga kolejno karty z puli na stół, mówiąc głośno, ile sztuk jakiego rodzaju ryby wyjmuje. W momencie, gdy któryś z uczestników aukcji uderzy w znajdujący się na środku dzwonek, bierze on wszystkie wyłożone karty i płaci za nie (zawsze) 10 Euro. Sprzedawać można na początku swojej licytacji, im więcej ryb danego rodzaju, tym drożej można sprzedać (za 1 sprzedaną rybę 1 Euro, za 10 - 30). Do tego, na raz można u siebie w skrzynkach mieć maksymalnie 3 rodzaje ryb, resztę musimy wyrzucić do kosza, za co pod koniec gry musimy dodatkowo zapłacić.
Mechanizm jest prosty, gra bardzo przyjemna - zwłaszcza, jak dobrze się wczuć w handlarzy rybami i prowadzenie aukcji :)
Kic bardzo polubiła grę, bo nie dość, że spodobał Jej się dzwonek (świetna sprawa tak sobie uderzać :D), to jeszcze mogła się wczuć w chińskiego sprzedawcę ryb ("dobja riba"), co świetnie Jej się udawało i mieliśmy kupę zabawy :) (my z Maethirem też się wczuwaliśmy, ale chyba nie aż tak ;))


Wykonanie generalnie estetyczne, dzwonek czadowy, karty śmieszne :) (zwłaszcza Kic polubiła kotka - koty i sardynki są kartami dodatkowymi i graliśmy bez nich, ale Kic wzięła go na swoją planszę jako talizman :))
Skończyliśmy: 1. Maethir, 2. Kolo, 3 Kicajka - ale gra okazała się najwyraźniej na tyle atrakcyjna, że Kic w ogóle się nie smuciła ostatnim miejscem, także jest to przyjemna odmiana ;-)


Z tego co widziałem po sklepach, to gra dość droga, także póki co na pewno nie będę jej kupować - ale kto wie, może kiedyś? Na pewno nie raz zamówimy ją jeszcze do Miodosytni ;)

A obok przy stoliku znajomi grali w GOT'a. Ponad godzinę tłumaczenia, po jakimś czasie dwie osoby musiały się zmyć i zostało dwóch graczy niezależnych, aż w końcu skończyli na 8. turze uznając remis. W sumie się cieszę, że zdecydowaliśmy się na kilka lżejszych tytułów, bo czułbym się bardzo nieusatysfakcjonowany ;)

Do zagrania!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Piknik!

Wczoraj odbył się bardzo przyjemny piknik w parku Szczytnickim, który przerodził się w granie na świeżym powietrzu, trawie i kocykach :)

Zaczęliśmy od Scrabbli, później Carcassonne, a potem to już było czyste szaleństwo na cztery ekipy (Osadnicy / Carcassonne, Tysiąc, Scrabble i Ressistance). Osobiście zagrałem w Scrabble (wygrana :)), 2x w Carcassonne (obie partie na 6 osób, pierwszą wygrał Melias, drugą Sivii) i raz w Osadników (zwycięstwo :)). Kic dołączyła do nas później i zagrała tylko jedną partię w Carcassonne, ale za to zrobiła śliczne zdjęcia podczas partii Osadników:




Cóż mogę dodać - do zagrania! (na pikniku :))

PS: A dzisiaj Miodosytnia i Planaszóweczka :)

piątek, 6 lipca 2012

KejeFCi

Wczoraj postanowiliśmy coś pograć i padło na spotkanie w KFC (chociaż w taką pogodę, to jednak moje przyziemie wydaje się być lepsze ;)).

W sumie rozegraliśmy tylko 2 pełne tytuły (i raz przerwaliśmy w środku "Ressistance", bo nowa graczka dopiero wtedy powiedziała nam, że widziała czyjąś kartę przy rozdawaniu - trzeba jednak nowych od razu na to uczulać), ale było bardzo fajnie :)

Na pierwszy ogień poszło Carcassonne w składzie ja, Kic, Mike i Kazu (która grała pierwszy raz). Z początku Mike szedł w chłopów, reszta w zrównoważony rozwój - przy czym Kic miała sporą przewagę. Później Mike spróbował mi rozszerzyć miasto, żebym go nie skończył, ale szczęśliwie rzutem na taśmę (był to chyba ostatni kafelek w woreczku) domknąłem miasto za 30 punktów, co wywindowało mnie na pierwsze miejsce (z tego co pamiętam, to 2. Kic, 3. Mike, 4. Kazu) - dość emocjonująca rozgrywka :)

Następnie zagraliśmy w Small World z dodatkami (które co do zasady lubię, ale trzeba dużo tłumaczyć nowych ras / cech i strasznie to wydłuża rozgrywkę) w składzie Ja, Kic, Messa, Sivii i Mike. Na początku szło mi kiepsko, później - dzięki fajnie trafionym eventom i wzięciu przeze mnie historyków - wyszedłem na prowadzenie; jednak po odrzuceniu historyków nie bardzo miałem jakąś rasę do wyboru. Wziąłem wilkołacze kapłanki, co pozwoliło mi wprawdzie w parzystej turze zdobyć od razu 8 punktów (+ 2 z wymarłych magów historyków), ale zaraz kapłanki zostały zanihilowane przez maruderskie cyganki Siviiego. Do tego doszła jeszcze zmiana ras, która najlepiej wyszła chyba Messie (dostała rasę z 7-8 monetami na niej), ja dostałem po Kicu latające wróżki, które zostały wcześniej zdziesiątkowane m.in. przez moje wilkołacze kapłanki.
Gra zakończyła się całkiem wyrównanym wynikiem:
Sivii - 107
Mess - 99
Kic - 93
Kolo - 92 (albo 90, bo nie mogliśmy się dogadać co do rulingu - czy jeżeli rasa została zanihilowana, to należy nią wymrzeć, czy nie - trzeba będzie sprawdzić ;))
Mike - 89

Niestety, podczas wczorajszej ulewy ucierpiało trochę pudełko od Wsiąść do pociągu :( Tragedii nie ma, gra będzie się trzymać, ale została trochę oszpecona :(

Dzisiaj w planach może jakieś niewielkie granie, zobaczymy :)

Do zagrania!

wtorek, 3 lipca 2012

Poniedziałkowe granie

Ten weekend był dość ubogi w granie, na szczęście wczorajsze spotkanie w Miodosytni pozwoliło to zrekompensować :) Mieliśmy w ramach stowarzyszenia kilka spraw do obgadania, także na stół poszły tylko krótkie imprezówki - "Uga Buga", "Dawno, dawno temu..." i "Kakerlakensalat" (niestety, część naszej ekipy miała ochotę raczej na ambitniejsze tytuły - ale z braku czasu i z panującego gorąca decydowaliśmy się jednak na proste i krótkie gry).

W "Uga Buga" grałem po raz pierwszy, chociaż grę znam i widziałem w akcji na tegorocznym Dolnośląskim Festiwalu Dobrego Piwa.
Zabawa jest przednia! Wymaga tylko graczy, którzy nie będą zbyt zestresowani, aby wydawać z siebie dzikie okrzyki :) Grało się bardzo przyjemnie, raz nawet udało mi się zostać wodzem plemienia :) (Kicowi też się podobało, bo też kilka partii wygrała ;))

W "Dawno, dawno temu..." graliśmy już któryś raz i mam wobec niej coraz gorsze odczucia (chociaż Kicowi się podobało, bo wreszcie odważyła się do przerwać komuś opowieść i wygrała :)). Jeżeli karty nie podejdą, to zdarza się, że nawet kilku graczy ani razu w trakcie partii nie zabiera głosu. Ponadto, ciężko stwierdzić, kiedy opowieść traci swój sens. Generalnie, pomysł fajny, ale w praniu wychodzi dość kiepsko (trzeba będzie umówić się z Gienią na "Story cubes", może to się lepiej sprawdza).

W "Kakerlakensalat" graliśmy chyba drugi raz i gra jest całkiem przyjemna - ale trudno jest zmusić współgraczy do szybkiego rzucania kart, a bez tego gra staje się jakby trochę zbyt prosta. Myślę, że trzeba byłoby conajmniej kilku piw na każdego gracza, żeby gra była naprawdę wymagająca ;)

Przez weekend, inspirowany grą "Utopia Engine" (w którą ciągle jeszcze nie grałem i nawet nie przeczytałem instrukcji - ale w końcu wydrukuję i zagram! ;)), postanowiłem stworzyć prostą grę print & play (oprócz tego projektuję z Wikim jedną grę od baaaardzo dawna i prace stoją, z Kicem od jakiegoś czasu drugą grę - ale ostatnio, głównie przez moje lenistwo, nic nie robimy; do tego mam pomysły na 2 gry, ale są trochę bardziej wymagające - postanowiłem więc wreszcie zrobić coś prostego, co będę w stanie skończyć i zobaczyć efekty mojej pracy :)).

Tematyka gry weszła mi do głowy po sobotnim koncercie heavymetalowej kapeli z Wrocławia "Clairvoyant". Chciałem coś metalowego, posłuchałem sobie Manowara i padł pomysł na zrobienie gry o zespole walczącym z demonami - inspiracja "Brutal Legend" i "Metalocalypse" jest tu oczywista ;)
Pozwoliło mi to wykorzystać dawny pomysł na mechanikę opartą na rodzaju instrumentów - tj. 6 kostek dla gitarzysty, 4 dla basisty (rekompensowane czymś innym).
Gra jest prościutka, mocno losowa i póki co przeszła pierwszy test mechaniki pozytywnie (tzn. ukończyłem grę "na styk"). Partia była jednak tragicznie nudna; nawet nie dlatego, że nie ma jeszcze stworzonej dokładnej fabuły, oprawy graficznej i że to mój pomysł - po prostu jest zbyt mało do roboty. W tej chwili jest to ograniczony worker placement, w którym gracz w każdej turze wybiera, co robi każdym członkiem zespołu (a można: walczyć z potworami, szlifować umiejętności, szukać nut do utworu, który zamknie piekielne wrota lub się leczyć).
Mam jednak nadzieję, że w przeciwieństwie do innych projektów - ten uda się dość szybko poprawić i skończyć, bo brakuje mi takiego pozytywnego przełomu w mojej "karierze" twórcy gier ;-) (Kic sugerowała, że pomysł jest dobry i zasługuje na całą planszówkę - ale na ten moment chyba ograniczę się do prostej gry p&p, a najwyżej kiedyś rozbuduję tę grę :))

Do zagrania!