czwartek, 27 grudnia 2012

Ticket To Ride - The Dice Expansion i Azja

Pierwszym zakupem (na Gratislavii) był TDE.

Mały, acz ciekawy dodatek do gry. Generalnie - wyrzuca karty, unieważnia kolory, a do budowania tras korzystamy z kości.
W pierwszej rozgrywce Kic rozwaliła mnie 155 : 91 (chyba rekord punktowy), w drugiej wygrałem 157 : 129. Dodatek przyspiesza rozgrywkę i daje dużo więcej korzyści z dodatkowych kontraktów (za każdą odpowiednią kość bierze się kartę, którą można zostawić na ręce lub odrzucić, co daje większą elastyczność - nie ma sytuacji, że dostajemy na rękę 3 niepasujące kontrakty i któryś musimy realizować), także daje szanse na wyższą punktację.
Sporym mankamentem jest to, iż gra jest zrobiona przede wszystkim pod oryginalną mapę, także nie sprawdza się aż tak dobrze na mapie Europy (jeszcze nie graliśmy w wersję kościaną na mapach z Azji) - np. praktycznie nie ma możliwości zrobienia tunelu z 8 wagonów (trzeba byłoby mieć ogromnego fuxa; z tego co czytałem w komentarzach na Rebelu, mapa Nordic ma też trasy 9-wagonowe i zbudowanie takiej trasy wg zasad tego dodatku jest niemożliwe i trzeba dorobić własne zasady).
Dodatek jest dość drogi, 35 zł za 8 kości, kilka żetonów i kubek. Kubek owszem, fajny, ale nie jest niezbędny. Plusem na pewno jest możliwość wykorzystania go w innych mapach TTR, będziemy musieli przetestować na Azji :)
Generalnie, nie jestem jakoś wybitnie zadowolony z tego zakupu, ale raczej nie żałuję i chętnie będę z niego korzystał :)

Natomiast drugi dodatek, Azja, jest super - oferuje 2 nowe mapy, jedną do normalnej gry (dość szybka ze względu na pewne trasy, które wymagają odrzucania wagoników, co mocno przyspiesza rozgrywkę), drugą do gry drużynowej, w której 2-osobowe drużyny układają trasy używając jednego zestawu wagoników, część biletów i kart pociągów jest wspólna, a część tylko do wiadomości jednego z graczy. Graliśmy dotychczas tylko raz, trochę problemów sprawia kwestia rozmawiania w ramach drużyny, na ile jest dopuszczalne udzielanie sobie jakichś informacji - ale to pewnie wyjdzie w praniu. Jak dla mnie - świetny dodatek! :)

wtorek, 18 grudnia 2012

K2 i szkolenie w Warszawie - oraz krótko o nienawiści ;)

Znowu przerwa w postach, ale tym razem dlatego, że aż za dużo do pisania :) O Neuroshimie Hex głupio pisać, dopóki nie przetestuję wszystkich nowych armii i Duel'a, które zakupiłem, wpis o TTR będę musiał rozwinąć o dodatek Asia, a do tego kolekcja wzbogaciła się o Awanturników, Sake & Samurai, Titanię i dodatek do Carcassonne (mam nadzieję, że niczego nie pominąłem), także trochę się dzieje :)


Niedawny spontaniczny zakup, szukałem czegoś od 1 osoby i Planszóweczka.pl nie dość, że poleciła mi K2, to jeszcze dała 10 % rabat - a że o grze słyszałem dużo dobrego, to bez dłuższego zastanowienia się nabyłem ją - i nie żałuję :)
Gra ma super klimat, emocje, dużo planowania - bardzo przyjemna rozgrywka, zarówno dla jednej osoby, jak i na więcej graczy. Polecam do grania dźwięki znalezione przez Maethira, dodało to grze dużo klimatu ;)

Póki co rozegrałem 4 partie, 2 w trybie solo (w opcji najłatwiejszej zdobyłem max punktów, tzn. oboma himalaistami wszedłem na szczyt i przeżyłem; w wersji najtrudniejszej jednym himalaistą zdobyłem szczyt, drugim niestety się to nie udało - ale przeżył ;)), jedną na 5 osób (mimo najłatwiejszego wariantu pojawiły się ofiary śmiertelne) oraz jedną na 2 osoby.

Gra jest bardzo fajna - mimo sporej losowości, ten aspekt jest tak zaprojektowany, że pozwala na spore planowanie (losuje się pogodę - ale znamy ją na kilka tur wprzód; losuje się karty - ale 3 z nich znamy już we wcześniejszej turze, losuje się żetony ryzyka - ale zawsze 3 są odkryte i wiadomo, czego się można spodziewać).

Nie powiem, żeby podbiła moje serce, ale gra się bardzo przyjemnie i dość krótko, także polecam jako solidną grę :)


Obecnie jestem w Warszawie na szkoleniu, póki co z tych szkoleń niewiele wyniosłem. Ale za to udało się spotkać z pracownikami biura warszawskiego mojej firmy przy planszy i  nie dość, że poznałem nowe karty do Dixita (świetne!), to udało się zagrać w Tinner's Trail autorstwa Martina Wallace'a - MEGA gra, nie znam jeszcze dobrze tego autora, ale przestaję się dziwić, że użytkownicy planszoholik.pl tak bardzo się nim jarają :) (z jego gier grałem dotychczas chyba tylko w Ankh Morpork, które strasznie lubię :))

Tinner's Trail opowiada o erze wielkiego wydobycia cyny i miedzi na terenie Kornwalii w XIX w. Gra toczy się przez cztery rundy, z których każda podzielona jest na 10 tur. Po każdej rundzie możemy pozostałe pieniądze pozostawić sobie na dalszą grę, albo zainwestować - im szybciej dokonamy inwestycji, tym więcej punktów zwycięstwa przyniesie nam pod koniec gry - kiedy to skończy się era wydobycia i tylko ci, którzy dobrze zainwestowali w trakcie gry, wyjdą na swoje.
Mechanizm tur jest bardzo fajny, podobny trochę do znanego niektórym czytelnikom (^^") Czerwonego Listopada. Każda akcja zajmuje od 1 do 3 tur i jeżeli któryś gracz wyskoczy do przodu, to kolejni gracze będą wykonywać tury tak długo, aż zrównają się z nim w ilości wykorzystanych tur.
W każdej rundzie możemy kupować kopalnie i ulepszenia do nich (których wraz z kolejnymi rundami dostępnych jest coraz więcej), wydobywać zasoby, sprzedawać pierożki (za grosze, jeżeli są nam potrzebne ;)) lub pasować - kolejność spasowania może być istotna, bo im szybciej w następnej rundzie się wystartuje, tym lepsze ulepszenia można zdobyć.
Kopalnie kupuje się w ramach licytacji, ale trzeba uważać, żeby została kasa na wydobycie.
Elementem losowym jest cena miedzi i cyny oraz zawartość kopalni. Jest to ciekawy mechanizm, w każdej kopalni znajduje się losowa ilość początkowych zasobów oraz woda - która zwiększa koszty wydobycia. Na ogół wiemy, co licytujemy, ale można też kupować pewne kopalnie w ciemno i liczyć na to, że trafi się na dobre zasoby - mi osobiście taka losowość jakoś specjalnie nie przeszkadza :)

Gra jest obecnie chyba niedostępna w Polsce, ale będę polował na używaną, bo zdecydowanie chcę ją mieć w swojej kolekcji :)

A na koniec, krótko o nienawiści - odmawiam grania w Grę o Tron. W niedzielę miałem nadzieję zagrać 2 partyjki w jakieś gry między 15 a 20. Ekipa się spóźniła, zaczęliśmy koło 16 i do 23 graliśmy w GoTa. Zdążyłem wszystkich znienawidzić, Kica musiałem po grze przepraszać i generalnie partia wyciągnęła ze mnie tyle negatywnych emocji, że stanowczo daję sobie z nią spokój - mam nadzieję, że nie wróci mi głupi pomysł "a może zagrajmy w GoTa" - zdecydowanie wolę przyjazne eurogry ;)

niedziela, 25 listopada 2012

Gratislavia!

Daaawno nie pisałem. I głupio...

Za bardzo się wkręciłem na początku, pomysły się szybko wyczerpały, a i generalnie - ze względu na pracę - dużo mniej mam czasu na granie i śledzenie planszówkowego światka. Tym niemniej - hobby dalej pozostaje we mnie silne :)

Zanim przejdę do jakichkolwiek konkretów, muszę się pochwalić moją cudowną Dziewczyną, która za pośrednictwem swojego bloga obiecała więcej ze mną grać, za co jestem Jej bardzo wdzięczny! :* (obietnica już dzisiaj została częściowo spełniona, o rozgrywce w dodatek do TTR w następnej notce :))

Relacja z naszej obecności na tegorocznej Gratislavii.


Festiwal w tym roku po raz pierwszy był płatny, ale bardzo przyzwoicie (2 zł / dzień), także nie był żadnym problemem. Aczkolwiek informacja o tym pojawiła się z tego co kojarzę dość późno i nie była obecna na wszystkich źródłach, co mogło być problematyczne, gdy ktoś nie miał przy sobie gotówki (my wprawdzie wiedzieliśmy, że impreza jest płatna, ale dowiedzieliśmy się o tym dopiero w dniu imprezy - oczywiście i tak zapomnieliśmy kasy i Kic leciała do bankomatu, podczas gdy ja pilnowałem rzeczy i bezczelnie grałem w Neuroshimę Hex na telefonie - o tej wersji w kolejnych notkach ;)).

Powróciła forma udostępnienia wielu sal do gry. Na pewno dało to dużo miejsca, było ciszej i spokojniej, ale osobiście trochę mi brakowało formy z poprzedniej edycji, tj. dużych przestrzeni zastawionych stołami z mnóstwem graczy. Miało to swój klimat, poza tym łatwiej było nawet przypadkiem spotkać kogoś znajomego - przy tylu salach było to mocno utrudnione.

Lista gier była spora, ale brakowało wielu tytułów, w które miałbym ochotę pograć (i raczej mało nowości z Essen). I wciąż brakuje mi więcej atrakcji, były tylko prezentacje gier i turnieje, a ja chętnie wziąłbym udział w spotkaniach z autorami gier, posłuchał paneli tematycznych itd. Aczkolwiek impreza i tak na duży plus :)

Wczoraj (sobota) zagraliśmy tylko w 2 gry, znany nam już (i recenzowany na Plankoli) Targ Rybny (przy którym towarzyszyła nam radośnie nasza nowa pluszaczka, foczka Loria :)), oraz w równie trudnego co świetnego... Robinsona Crusoe!


Na pewno graliśmy z dużą ilością błędów (tak czy inaczej wielkie dzięki dla Dominiki, która wytłumaczyła nam z grubsza zasady, oraz Mithadisa, który zamiast grać z nami - wertował instrukcję i pomagał nam ogarniać zasady ;)).
Gra jest świetna!
Wykonanie - piękne, klimatyczne grafiki (portrety postaci dość śmiechowe, ale na bardzo wysokim poziomie i bardzo dobry pomysł z dwiema płciami bohaterów, mała rzecz - a jak cieszy :)), dużo drewnianych elementów, duża plansza - generalnie gra sprawia wrażenie bardzo solidnie wykonanej (chociaż nie podobały mi się znaczniki determinacji, ale to jedyny mankament, jaki rzucił mi się w oczy).
Klimat - bomba, bardzo realistycznie oddano różne problemy, które mogą nam się przytrafić na bezludnej wyspie, a także możliwe rozwiązania tych problemów. Można przyczepić się do dość prostego rozwiązania odnośnie rezultatów niektórych problemów - jeżeli np. musimy coś odrzucić, a tego czegoś nie mamy, to otrzymujemy obrażenia. Wydaje się to być pójściem na łatwiznę, ale osobiście nie mam lepszego pomysłu na rozwiązanie takich sytuacji. Wierzę zresztą, że autor - Ignacy Trzewiczek - z pewnością przyłożył się do znalezienia lepszego rozwiązania i skoro go nie znalazł, to może się nie dało (na stronie Portalu można zresztą poczytać o tym, jak powstawała gra, w tym m.in. o testowaniu jej razem z Vlaada Chvátil, autorem m.in. Galaxy Truckera, sam z braku czasu jeszcze nie przejrzałem wszystkich tych materiałów, ale część czytałem i są bardzo ciekawe). Tak czy inaczej, o ile do wspomnianego mechanizmu przyczepić się można, to nie psuje on klimatu. Ma za to istotny wpływ do rozwijania kooperacji graczy, bowiem spadek zdrowia ma wpływ na morale drużyny (niektóre postacie są wytrzymalsze i potrzebują odnieść więcej ran, aby morale spadło), także często trzeba podejmować wspólne decyzje o tym, kto otrzyma obrażenia. Kooperacja zresztą jest niezbędna i nie da się bez niej obyć (co więcej, wystarczy, żeby 1 osoba zginęła i drużyna przegrywa grę).
Zasady - są zdecydowanie bardzo trudne i gra nie nadaje się na pogranie w takich okolicznościach (zwłaszcza, gdy nikt nie zna zasad). Ale jeżeli jeden gracz przeczytał by z 2 razy instrukcję, to już by można było bardzo fajnie pograć :)

Do wyboru jest 6 scenariuszy, z który każdy ma i tak mnóstwo elementów losowych, także replayability gry wydaje się być duże.
Wybraliśmy dla naszej drużyny (Kolo & Kic - kucharz, Kwadrat - cieśla, Melias - żołnierz i Wiki - odkrywca) scenariusz pierwszy - "Rozbitkowie". Naszym zadaniem było zebrać duży stos drewna i go podpalić oraz przetrwać do 10-12 dnia, kiedy to (przy spełnieniu w/w warunku) mogliśmy liczyć na to, że ktoś by nas odnalazł. Z początku szło nieźle, ale długo nie mogliśmy znaleźć dla siebie schronienia (chłód mocno dawał nam w kość), a gdy przyszła zima i dzikie zwierzęta, mimo wybudowanego w obozowisku pieca i uzbrojonego Meliasa, nie daliśmy rady.
Gra jest pieruńsko trudna, ale daje bardzo dużą satysfakcję. Zdecydowanie polecam i gorąco zachęcam do zakupu oraz zaproszenia mnie do rozgrywki ;-)

Pierwszego dnia Gratislavii nabyłem również dodatek do TTR "The Dice Expansion", o którym napiszę w kolejnej notce.


Drugi dzień rozpoczęliśmy od A la Carte, gry, którą poleciła nam Gienia. Poleciła dlatego, że gra jest śliczna, a Kic lubi takie gry ;)
Graliśmy z Kicem i Mithadisem, gra jest przeznaczona raczej dla młodszego gracza, zawiera trochę elementów zręcznościowych. Ogółem - gra raczej nudna, raz można zagrać, ale nie zrobiła dużego wrażenia. Na plus - śmiesznie się wygrywa z Kicem w kuchni, a i widok Mithadisa próbującego obrócić coś naleśniko-podobnego na patelni jest zabawny ;)
O grze nie chce mi się rozpisywać, ale warto rzucić okiem na wykonanie:


Z ciekawszych gier, w końcu daliśmy się namówić Gieni na Quarriors - i nie żałujemy :)
Gra jest świetna, wprawdzie losowa, ale w ogóle to nie przeszkadza, klimat miód - ogółem, bardzo się zachwycam :) Rozegraliśmy 2 partie w składzie 3-osobowym z Kicem i Mithem (raz wygrał Mithadis, raz ja) oraz jedną solówkę z Mithadisem, gdzie sromotnie poległem.
Żeby nie powtarzać za Gienią, że gra jest świetna, po prostu odsyłam do recenzji jej autorstwa :)

Zagraliśmy sobie w trójkę jeszcze w Pandemica (na łatwym poziomie Ziemia znów została uratowana ;)) i tym samym Gratislavia się dla nas skończyła.

Zjedliśmy coś na mieście, zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się do domu, aby zagrać wreszcie w dodatek do TTR, ale o tym w następnej notce :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dość owocny tydzień

Długo nic nie pisałem, a zeszły tydzień obfitował w dość dużo gier :)

W poniedziałek w MS niestety nie udało się zagrać w Titanię i nasz wieczór przeszedł głównie pod znakiem dłuuugo ciągnącej się Cytadeli ;)

W środę odwiedził nas Maethir, a wraz z nim Osadnicy, Miasta i Rycerze z Catanu - w wersji plastikowej :) Z początku do plastiku podchodziłem mocno sceptycznie, ale okazał się on nieźle wykonany, jak i zresztą cała nowa wersja (na "drewnie" grałem tylko w podstawkę) - przypadło mi do gustu :)
Zasady Miast i Rycerzy bardzo mi podeszły, wydaje mi się, że dzięki nim gra jest trochę mniej losowa.
Partia potoczyła się mocno pode mnie, a to głównie za sprawą wyboru lokacji (graliśmy na losowe ustawienie mapy). Mimo, że byłem dopiero trzecim graczem, pozwolili mi zająć dwie świetne lokacje przy 6-kach i 8-kach, co było potężne zwłaszcza z tego względu, że miały one drewno, co pozwalało na szybkie pójście w papier (rozwój opartych na nim budynków pozwala później na dociąganie dowolnej karty surowców w turach, w których gracz nie dostałby żadnych surowców z rzutu kośćmi, nie licząc złodzieja - pozwoliło mi to wyciągać glinę, od której w innym wypadku byłem odizolowany :)). Maethir był mimo wszystko dość dobrze rozłożony, także podjął walkę, Kic natomiast szybko zrozumiała, że Jej ustawienie nie rokuje żadnych szans na zwycięstwo, podjęła się więc... Zostania oficjalnym fotografem PlanKoli! ;-)
Także, o samej grze już krótko - Maethir walczył, ale przy mojej przewadze surowców prędzej czy później musiał odpuścić wyścig o zwycięstwo, także gdy 3-krotnie zostałem bohaterem Catanu (wymaga to wystawienia największej siły rycerzy w fazie odpierania barbarzyńców) i dostałem kilka dodatkowych punktów (m.in. za metropolię, na którą pozwoliła mi duża ilość papieru), udało mi się zwyciężyć. Kic spokojnie sobie grała, skupiając się głównie na robieniu fotek, które możecie podziwiać poniżej. A do Miast i Rycerzy mam nadzieję, że w tym tygodniu jeszcze wrócimy ;)
(a grając, przypomnieliśmy sobie wspaniały soundtrack z Settlers 2, m.in. z takim kawałkiem. Przyjemnie było do tego wrócić w takich okolicznościach :))

Wszystkie budynki (oprócz Metropolii) i jednostki w wersji plastik oraz nowa karta kosztów budowy - mi się podoba :)

Porównanie z wersją drewnianą - i tak chyba wolę drewno, ale mimo wszystko plastik bardzo ładnie oddaje klimat gry. Problemem jest raczej to, że wszystko oglądamy na dobrą sprawę z daleka i na planszy już tego aż tak dobrze nie widać. No i droga przypomina bardziej most niż drogę, ale jakoś to nie przeszkadza aż tak (Kicowi droga przypomina krokodyla ;))

Rycerze i jednostki neutralne - zbójcy śmiesznie narysowani, statek bardzo mi się podoba ze względu na czaszkę z tyłu (tutaj dobrze nie widać)

Jeden z rycerzy, dzięki którym zostałem Bohaterem Catanu! :)

Plansza po grze, aczkolwiek bez rycerzy (co trochę zmieniałoby aktualny wynik rozgrywki, bo droga Maethira była przedzielona moim rycerzem i dzięki temu to ja miałem najdłuższą drogę handlową). Po lewej - rekin z lego, na którym pływał barbarzyński statek, po prawej krokodyl ;)

W czwartek mieliśmy pograć w GoT'a i BG - to pierwsze niestety się nie udało, ale przynajmniej zagraliśmy w BG, a później długą partię w Cytadelę.

W BG graliśmy w 7 osób, Cyloni strasznie marudzili po grze, bo wyjątkowo pechowo rozłożyły się karty - Cyloński Lider grał na wygraną ludzi i miał słaby prywatny cel (chyba aktywacja megakryzysu - mało nam to przeszkodziło), a Cyloni obudzili się dopiero w połowie gry, w tym była Opium, która grała po raz pierwszy i szybko poleciała przez śluzę (dzięki czemu przejąłem dowodzenie statkiem - grałem Tighem :)). Niewiele brakowało, a polecielibyśmy na morale - pod koniec byliśmy bodajże na 1 morale i musiałem podjąć ważną decyzję - grzać silniki, czy próbować zniszczyć Base Stara i zagrać kartę "Major Victory", licząc na to, że kości (z drobną pomocą kart) pozwolą dodać +1 do morale. Postawiłem na tą drugą opcję, słoneczko i tak weszło z karty kryzysu, a kolejna była Kic, która bezpiecznie wysłała nas do domu (chyba nawet populacji nie straciliśmy). Kolonie znów triumfowały!

Potem zagraliśmy naprawdę ciężką partię Cytadeli na 8 osób, gdzie co chwila ważyły się losy zwycięstwa (w jednym momencie Kamil mógł praktycznie zdecydować o tym, kto wygra, wybierając pomiędzy mną, Kicem i Siviim - coś się wtedy jednak jeszcze wydarzyło i gra chwilę się jeszcze potoczyła). Ostatecznie wygrały Kic i Opium, mając jeden punkt przewagi nad bodajże trzema kolejnymi graczami, przy czym Kic w ostatniej turze, budując ósmą dzielnicę, rozwaliła też generałem budynek Madzi, która na początku tury miała jeszcze najwięcej punktów - emocje były więc do samego końca :)

W piątek była wódka i był Ressistance - ale jakoś tak wyszło, że Boombel podsycił mój głód na Starcrafta i ani rundy z nimi nie zagrałem, siedząc obok i cisnąc w SC ;)

W sobotę zdecydowaliśmy się na coś głupiego - poszliśmy do parku grać w 7 osób w Dragons Ordeal (gra jest przeznaczona dla 2-6 osób)... Było to naprawdę głupie, biorąc pod uwagę, że:
1) gra, jak się okazuje, ciężko chodzi dla powyżej 4 graczy, zwłaszcza początkujących - o czym można było pomyśleć;
2) byłem jedyną osobą znającą zasady (Kic znała, ale nie na tyle, żeby tłumaczyć) i byłem w bardzo złym stanie, zasady gry są skomplikowane, a instrukcja jest nieintuicyjna...

W parku zaczęło kropić, cofnęliśmy się więc do nas do domu (zaraz przestało, ale mniejsza, nie chcieliśmy ryzykować, że coś się stanie pożyczonej grze). Przerwaliśmy mocno przed czasem (mimo, że graliśmy w uproszczony wariant "Łowca artefaktów"), bo gra się dłużyła, a ja czułem, że jeszcze jedno pytanie "Kolo, a ... ?" o zasady i kogoś zabiję ^^" (i tak graliśmy bez strzelania i bez uciekania, a niektóre zasady niepewnie podawałem z głowy, bo nie miałem już do tego siły ;p) Najlepsze, co wyszło z tego spotkania, to umówienie się na wieczór na WarCrafta 3, w którego teraz sobie trochę grywamy z kolegami - trzeba w końcu zagrać w wersję planszową ;)

W niedzielę w gronie członków Stowarzyszenia STIM robiliśmy testy do rozbudowanej "Mafii", którą ma poprowadzić Opium na najbliższym spotkaniu mangowym (w tę sobotę). Grało tylko 7 osób i widać było mocne niezbalansowanie ról przy tak małej ilości (grałem jako Mr. Hyde w parze z Meliasem jako Dr. Jekyll. Ja byłem członkiem mafii, Melias miał zasady pielęgniarki i mógł siebie leczyć, naszym celem było się wszystkich pozbyć i nie zginąć - śmierć jednego powodowała śmierć drugiego. Było to przy tylu osobach dość proste - najpierw z Villemo zabiliśmy w nocy Siviiego, później udało mi się doprowadzić do tego, że skazaliśmy Villemo - i dalej poszło już łatwo, jako jedyna mafia, mając pewny głos Meliasa, nie dało się tego schrzanić ;p). Dzisiaj ma być kolejna próba, na którą chyba nie wyrobię - tak czy inaczej, uważam, że Ressistance jest dużo lepszy pod tym względem, że nikt nie umiera - głupio było, jak zabiliśmy Siviiego bez żadnego powodu na początku gry i musiał czekać aż skończymy (a trochę to trwało).

Wczoraj poszliśmy z Wikim do pracy (dorywczej), nieoczekiwanie skończyliśmy dużo wcześniej, także udaliśmy się do niego na partyjkę Claustrophobii. Zagraliśmy dodatkowy scenariusz z oficjalnej strony gry, bardzo zbliżony do "Ocalonych" (różnił się głównie tym, że zatrute powietrze dodawało dodatkowe obrażenia), raczej dużo trudniejszy - grając jako ludzie, szybko poniosłem sromotną klęskę. Grało się jednak bardzo fajnie, do tej gry mogę często wracać :)

Kic poznajdywała wczoraj dużo ciekawych, japońskich karcianek - trzeba będzie je kiedyś dokładnie przejrzeć i zobaczyć, co da się sprowadzić, bo niektóre wydają się być bardzo ciekawe (zwłaszcza np. ta gra jako prezent dla Ślivki ;)). Do tego Shadow Hunters - gra może być bardzo ciekawym zastępstwem za Ressistance'a i sabotażystę, w ciekawym klimacie i z japońskimi akcentami :)

Do zagrania! :)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Wyjazdowo...

Po Balconie przyszedł dość spokojny planszówkowo tydzień. W poniedziałek w Miodosytni pograliśmy w Targ Rybny i Puerto Rico (Kamil, draniu! :D), po czym zmyliśmy się dość wcześnie. W środę wpadła ekipa pograć w Labirynth - The Paths of Destiny. Gra zajęła nam na tyle długo, że tylko w nią zdążyliśmy zagrać (w zasadzie mogliśmy jeszcze posiedzieć, ale w czwartek musieliśmy rano wstać, także daliśmy sobie spokój); wieczór był też o tyle przyjemny, że wszyscy przynieśli coś do jedzenia i było pysznie! :)

Labirynth nawet mi podszedł - dawno temu, pierwsza partia niezbyt mi się podobała, tym razem gra mi się spodobała (aczkolwiek dalej nie uważam, aby zasługiwała na miano gry planszowej roku 2012 wg fanów...). Mam do niej jednak pewne uwagi. Po pierwsze, postacie wydają się być mocno niezbalansowane i np. iluzjonista świetnie nadaje się do trollowania, ale gdy wszystkie karty wejdą na stół, to jego skill przestaje być użyteczny. Po drugie, etap początkowy to fajna zabawa, ale nie ma żadnego przełożenia na zwycięstwo - gdy jedna osoba ma klucz, to każdy może spokojnie utrudniać jej zwycięstwo. Gdy więcej osób ma klucz, to już jest wzajemne utrudnianie i w zasadzie wygra ten, którego grupie nie uda się wyeliminować (najpewniej zapomną o jego specjalnej umiejętności, jak to było teraz w moim przypadku, gdy wygrałem, używając adrenaliny łuczniczki i szczęśliwie zeskakując z mostu, na co miałem szanse 50%). Ale generalnie - całkiem przyjemnie :)

W czwartek wyjechaliśmy ze znajomymi do Poręby i tam rozegraliśmy łącznie 3 partie w różne gry (o dziwo, ani razu nie zagraliśmy w Resistance - a była to chyba najprostsza z naszych gier, którą każdy znał).
I tak, w czwartek w składzie ja, Kic, JJ i Wiki rozegraliśmy rundkę Cytadeli. JJ bardzo dobrze czytał moje ruchy, w ogóle - mimo, że kilka razy brałem zabójcę - ani razu nikogo nie ubiłem :( Skończyło się zwycięstwem dla JJ'a.

W piątek zagraliśmy w Drakona. Kic akurat spała i graliśmy składem: ja, Asia, Marta, JJ i Wiki. Dla mnie i Wikiego była to mocna odmiana, bo na ogół gramy pojedynki 1:1 (trochę częściej wygrywa chyba Wiki), dla reszty było to chyba pierwsze spotkanie z grą (albo nie pamiętali zasad). Wikiemu tym razem nie poszło, a cała drużyna nie zgrała się w udupianiu mnie i koniec końców wygrałem dość spokojnie.

W sobotę wieczorem zagraliśmy w Dragon's Ordeal, na uproszczonych zasadach (trzeba zebrać 4 artefakty). Graliśmy w składzie: ja - czarownik, Kic - zwiadowca, JJ - łowca czarownic, Wiki - centaur.
Wikiemu dość mocno poszczęściło się ze znalezieniem magicznego worka (przedmiot nie do ruszenia, w którym może trzymać inne przedmioty), jedyną naszą szansą było go zabić. Niestety, JJ, który szybko wystatsował postać, sprzymierzył się z Wikim i ten w rezultacie wygrał. Grało się bardzo fajnie, gra nie jest idealna, co chwila trzeba sięgać do instrukcji (i często różne rzeczy nie są wyjaśnione), ale zapewnia godziwą rozrywkę, raczej lepszą niż Talizman (przynajmniej bez dodatków).

Czarownik dostał misję - zaatakuj dowolnego poszukiwacza. Padło na centaura ;-)
 W niedzielę wracaliśmy do domu, w pociągu było trochę za głośno na Resistance, także nic sobie nie pograliśmy. Od Wikiego pożyczyliśmy Cytadelę i dzisiaj zagraliśmy sobie rundkę dwuosobową. Ten wariant bardzo mi przypadł do gustu, jest lekko losowy, ale przy tym bardzo taktyczny :) Jak to często bywa, po obrażaniu się na mnie przez pół partii i zwyzywaniu od szui, łotra itp., wygrała Kicajka ;) Grało się bardzo fajnie, rozważamy wzięcie do MS :)

Podmieniliśmy Wikiemu króla, prawdziwego oddamy po zapłaceniu stosownego okupu ;)


A na pewno w MS zagramy w Titanię, już zamówiona, razem z tłumaczeniem zasad ;) Gra wydaje się być ciekawa i ładnie wykonana, także mam nadzieję, że nie tylko mi się spodoba :)

Ten tydzień nie zapowiada się jakoś szczególnie planszówkowo, no ale zobaczymy, jak się to potoczy... W czwartek, o ile moja noga na to pozwoli, jedziemy na Woodstock - trzeba będzie porządnie przemyśleć, w jakie tytuły by tu zagrać! :D

Do zagrania!

niedziela, 22 lipca 2012

Po Balconie!

Konwent ten uświadomił mi, jak bardzo odchodzę od swoich mangowych korzeni i jak bardzo przesiąkam światem gier planszowych ;)
Zdecydowaną większość czasu spędziliśmy w sali planszówkowej. W sali był super klimat, na szczęście (chociaż może nieszczęście?) było mało osób, także raczej spokój panował i nie miałem dużo roboty pomagając przy jej pilnowaniu, dzięki czemu można było dużo pograć ;) (gier było bardzo dużo i czuję lekki niedosyt, ze względu na to, że większość tytułów, w które graliśmy, znałem - no ale będą jeszcze okazje do poznania nowych tytułów, a zabawa i tak była super :))

Wczoraj Zaczęliśmy od Wasabi!, później odbył się turniej Carcassonne - 6 z 7 graczy to nasza planszówkowa ekipa i spisaliśmy się dobrze, zajmując pierwsze 3 miejsca (chociaż o 3 miejsce był remis i Kamil wygrał w rzucie kostką ;p). Sivii zgarnął Carcassonne, które organizatorzy wymienili mu na Labirynt - The paths of destiny! Gra nie zrobiła na mnie jakiegoś super wrażenia, gdy kilka miesięcy temu w nią graliśmy, ale nowa gra w ekipie zawsze się przyda ;) Ja wygrałem kubek i mini-dodatek do Carcassonne, "Kopalnie złota" - jakiś super ciekawy się nie wydaje, ale jak dobrze pójdzie, to dzisiaj go przetestujemy - nawet, jeżeli nie wniesie wiele do gry, to dodatkowe 8 płytek zawsze się przyda ;)
 W międzyczasie rundka w Jungle Speed - Kicowi się nie spodobało, ale ja przypomniałem sobie godziny spędzane na konwentach na bezmyślnym podnoszeniu totemu - fajny powrót do korzeni ;)

Później przetestowaliśmy Blue Moon City (graliśmy też ponownie dzisiaj) i zrobiła super wrażenie - dużo fajnego kombinowania i przepiękne wykonanie :) Minusem może być lekka losowość, ale da się przeżyć - grało się bardzo przyjemnie i jest to jeden z tytułów, o które trzeba będzie powiększyć kolekcję ;)

W nocy zagrałem z Kamilem w "Zimną Wojnę" (w międzyczasie Kic zdążyła zagrać z dziewczynami w Wasabi! i Dixita, a potem z Karoliną i z Siviim we Wsiąść do pociągu: Europa). Partia zajęła nam naprawdę długo, około 5 godzin i była bardzo emocjonująca.
Grałem ZSRR. Mając na starcie gry kulminację Europy, postanowiłem szybko zaatakować Kamila - zaczęło się od udanego przewrotu we Włoszech. Kamil szybko je odbił, ale w zamian za to wykorzystałem kartę Chin i wkroczyłem do Francji. Europa była moja i ładnie w niej zapunktowałem, ale kolejna tura przyniosła kulminację w Azji, gdzie nie udało mi się niestety wiele zawojować. Wprawdzie osiągnąłem równowagę sił, ale szczęśliwy rzut kostką przy Wojnie Indyjsko-Pakistańskiej pozwolił Kamilowi wyrzucić mnie z Indii i pogrzebać moje nadzieje na Azję (w późniejszym etapie miałem wprawdzie chwilową przewagę w Azji południowo-wschodniej, ale w końcu i stamtąd Kamil mnie zupełnie wykopał, jeszcze przed kulminacją - którą za późno rzuciłem i dopiero pod koniec schyłku wojny udało mi się osiągnąć tam remis). Generalnie, mimo dobrego startu na początku gry, ZSRR wyszło z początku wojny na przegranej pozycji, w dużej mierze dzięki szczęśliwym kostkom USA.
Apogeum wojny zaczęło się dla mnie dość słabo - w pierwszej turze weszły 4 kulminacje, po których sporo do przodu wyszedł Kamil. W tym etapie starałem się przede wszystkim utrzymać pozycję w Europie i powoli rozszerzać wpływy w innych częściach świata, co generalnie się udało, chociaż w większości sytuacji już po kulminacjach - natomiast w Azji udało mi się tylko przejąć Koreę Południową i utrzymać przyczółek w Tajlandii, co w schyłku wojny okazało się być kluczowe. Po punktowaniu Azji południowo-wschodniej, byłem kilkanaście punktów na minusie i tylko dzięki dobrym wydarzeniom na kartach udało mi się jakoś zbić przewagę USA, wchodząc w etap schyłku wojny z "tylko" kilkoma punktami w plecy.
Tam jednak szczęście się do mnie uśmiechnęło - dwie pierwsze tury miałem praktycznie same karty ZSRR i dwukolorowe, a sytuacja Kamila prezentowała się dość podobnie... Dzięki temu i dzięki kulminacjom, które w większości (a może wszystkie w tym etapie?) dostałem na rękę ja, udało mi się wyjść pod koniec schyłku wojny na kilkupunktowe prowadzenie. Skończyliśmy koło 5 rano i darowaliśmy sobie dokładne liczenie punktów, bo przewaga w regionach była zdecydowanie na moją korzyść.
Generalnie - bardzo emocjonująca rozgrywka, chyba najlepsza nasza partia :)

Wczoraj poprowadziliśmy panel, na który Kic przygotowała nam specjalne koszulki z kostkami - super! :)
Panel zebrał raczej skromne grono odbiorców, ale za to zainteresowanych tematem i wydaje mi się, że wypadł nieźle - zaprezentowaliśmy sporo tytułów, wymieniliśmy z uczestnikami trochę opinii na temat różnych gier, wszystko przebiegło dość sprawnie i w przyjemnej atmosferze :) Materiał do panelu mamy solidny i pewnie przy kolejnej okazji trochę go uzupełnimy i ulepszymy :)

Generalnie, planszówkowo weekend wypadł super (poza-planszówkowo też :)), a w drodze powrotnej już ustawiliśmy się na jutrzejszą Miodosytnię, do tego chyba we wtorek gramy u nas, a w środę... Pewnie też coś się uda ;) Także początek tygodnia zapowiada się pozytywnie :)

Do zagrania!

piątek, 20 lipca 2012

Claustrophobii ciąg dalszy...

Gdy tylko dowiedziałem się, że dwóch moich byłych podwładnych zaginęło w podziemiach Jerozolimy, niezwłocznie zebrałem swoją trzódkę i wyruszyliśmy na ratunek...

Po zejściu do podziemi, początkowo wszystko wydawało się być w porządku. Szybko trafiliśmy na rozwidlenie dróg i postanowiliśmy się rozdzielić. I tak, ja - uzbrojony w święty buzdygan i potężne Słowo Boże, Marcus - brutalny morderca, obecnie na drodze do odkupienia i Bruno - sprytny rzezimieszek, który także musiał odkupić swoje grzechy, ruszyliśmy w trzech różnych kierunkach. Ledwo się rozdzieliliśmy, z ciemnego korytarza wybiegła na mnie zgraja troglodytów. Zdołali mnie ranić, ale jeden z nich zrazu poznał smak mojego buzdyganu, a dwóch atakujących mnie zza pleców otrzymało śmiercionośny strzał z garłacza Bruna. Dalej trzymaliśmy się już razem i bez większych problemów przedzieraliśmy się do przodu, co chwila ubijając pojedyncze potwory, wałęsające się bez celu po lochach.
Po jakimś czasie zrobiło się cicho, zdecydowanie zbyt cicho. Czuliśmy, że niebezpieczeństwo czai się gdzieś w głębinach tych lochów, nie mieliśmy jednak pojęcia, skąd i kiedy zaatakuje... Nagle, dochodząc do rozwidlenia drogi, usłyszeliśmy z dwóch korytarzy straszliwe, opętańcze zawodzenie. Bez namysłu rzuciłem się w jedną stronę ze wzniesionym w górę buzdyganem, Bruno i Marcus ruszyli zaś w drugą. W ciemnej komnacie zaskoczyli mężczyznę, który leżał na ziemi skulony i cicho pojękiwał. Otworzył czerwone ślepia, zawył opętańczo i rzucił się na nich, Marcus był jednak szybszy - halabardą przycisnął go do ziemi, Bruno szybko zaś zmówił modlitwę, która odpędziła demona. Zbyt wcześnie jednak było na triumf...
Zrazu bowiem okazało się, że komnata, do której wkroczyłem, była wylęgarnią tych przeklętych troglodytów! Rzuciły się na mnie całym stadem, wskoczyłem więc do sąsiedniej komnaty, mając nadzieję, że jakoś uda mi się umknąć, albo że towarzysze jakoś mnie oswobodzą z tej ciężkiej sytuacji. Nie mogłem jednak trafić gorzej - poraniony, wbiegłem do komnaty, w której opętany szczerzył zęby i wybałuszał ślepia ogromny mężczyzna, drogę odwrotu zagrodzili mi zaś troglodyci. Udało mi się go rozpoznać, ale moje błagania o darowanie życia nie przyniosły żadnego skutku - demon siedział w nim głęboko, sterując ciałem zaczął rozrywać moje ciało na strzępy. Ostatnie, co usłyszałem, to krzyki przerażenia i cierpienia moich towarzyszy, którzy idąc mi na ratunek zostali zmasakrowani przez troglodytów...


I tak oto przebiegła moja druga partia w Claustrophobię - chociaż, tak po prawdzie, to grałem demonami i wygrałem :) Opowiadanie wyszło w sumie głupie, skoro Odkupiciel umarł - ale powiedzmy, że jest to raport, który złożył w Niebie ;)
Gra po raz kolejny wywarła na mnie świetne wrażenie, nie mogę się doczekać kolejnych scenariuszy!

A teraz - do łóżeczka, bo jutro konwent - przygotowaliśmy fajny panel i mam nadzieję, że będziemy się super bawić :)

Do zagrania! (Na Balconie :))

czwartek, 19 lipca 2012

Mają rozmach, ...

Wczoraj to polecieliśmy!
Chcieliśmy przed konwentem zagrać jeszcze w Saigo no Kane (najbardziej mangowa planszówka jaką znamy ;)), ustawiliśmy się więc z Siviim i Mess, przypomnieliśmy zasady i około 20-21 rozpoczęliśmy partię.
Fakt, że może nie na 100% skupialiśmy się na grze, ale mimo wszystko - zeszło nam do 1 w nocy (czas pudełkowy - 60 minut) oO Partia była zażarta, dużo błędów i trollowania, końcowy wynik:
Sivii 34
Kolo 33
Kic 31
Mess 30

Wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej rundzie i grało się ciekawie :) (generalnie, gra ma ciekawe mechanizmy, świetny pomysł, ale niestety losowość potrafi zepsuć rozgrywkę; no i końcowy wynik zawdzięczamy m.in. zagraniu zasady spoza instrukcji, która nic nie mówiła o kwestii odrzucania przedmiotów na wspólny stos - uznaliśmy, że skoro nie ma zakazu, to można ;))

Potem jeszcze partyjka w Puerto Rico - Kic siadła do kompa kończyć panel, a my w trójkę dość szybko (acz sennie) zagraliśmy. Skończyło się wynikami 50+ Kolo, 40+ Sivii, 30+ Mess (która pomieszała działanie dużych budynków i kościoła; ale generalnie wszyscy byliśmy tak senni, że każdy grał zupełnie jak nie on - w moim przypadku się to opłaciło, bo wreszcie wykorzystałem przytułek i zrobiłem dużo kamieniołomów, a poza tym standardowo - spławiałem, spławiałem, spławiałem... ;))

Kicajka zrobiła bardzo fajny bajer do panelu - znaczniki ilości graczy / czasu rozgrywki w klimacie Fallout'a! (w całym panelu wykorzystujemy Vault Boya do niektórych grafik)

Dzisiaj zapewne nie będzie czasu w nic pograć, ale po wczoraj jestem zupełnie nasycony :)

Do zagrania!

środa, 18 lipca 2012

Odwilż...

Powolutku się rozkręca - wczoraj nic nie graliśmy, ale w zasadzie jakoś od 21 do 2 w nocy trzaskaliśmy materiały na panel na Balconie (panel w założeniu ma trwać godzinę, ale jeżeli nie będzie sprzeciwów, to pewnie na 2 godzinki tego starczy :)). Do tego wydrukowałem sobie wreszcie Utopia Engine, oraz darmowy dodatek do Galaxy Truckera - Rough Road Ahead (+ w głowie trochę pomysłów, jak tą kampanię do GT zrobić :)). I generalnie, co by się nie działo, to w weekend duuuużo czasu spędzimy w sali planszówkowej :)

Dzisiaj rano najpierw trochę popracowaliśmy nad panelem, a potem dwie partyjki! (przy pysznych racuszkach, nowy przepis :*)

Pierwszy na stół trafił GT z dodatkiem. Dodatek o tyle nie spełnił kładzionych w nim oczekiwań, że... Znowu trafiliśmy na nudne karty. Była np. karta z RRA, że jak meteoryt / ostrzał nic nie niszczy, albo nie trzeba zużyć na to baterii, to rzuca się dalej, tak do 3. razy. I co? W talii ani jednej karty meteorów... Druga karta z RRA to ostrzał z przodu przy lądowaniu na planetach handlowych. I znowu, planet takich były całe 2 :( (ale w sumie wyszło śmiesznie, bo lądując na planecie po 3 żółte towary - warte 9, dostałem strzał w ładownie, gdzie miałem 2 czerwone towary - warte 8, także coś się działo :)) Koniec końców wygrałem, głównie dzięki byciu liderem i kopaniu tyłków piratom itp., ale znowu czegoś brakowało - może następnym razem trafimy na lepsze karty :) (no i fakt, że grając na 2 osoby i budując bez limitu czasu, mamy zawsze wypasione statki - muszę Kica namówić na klepsydrę, bo zdecydowanie za dobrze nam idzie teraz ;p)

Następnie partia w Puerto Rico. Zostałem Gubernatorem, przy wyborze budynków ominęliśmy bibliotekę - dzięki temu gra nie polegała tylko na szaleńczym wyścigu do jednego budynku ;-) Kic obrała taktykę z nastawieniem na budynki (kamieniołomy, kościół + ratusz) i zabranie mi urzędu celnego, ja jak zwykle akwedukt i nabrzeże + próba zarobienia kasy na biurze handlowym. Niestety, zanim moje biuro się rozkręciło, Kic zbudowała dwa duże budynki i zanim się połapałem, że jeszcze nie mam kasy na duży budynek, wzięła najpierw budowniczego, a potem burmistrza - i w rezultacie wygrała 53 : 50, gratulacje! :)

(Kicajka: Hell YEEEEAH~~! ^^)

Teraz wracamy do robienia panelu, a jak dobrze pójdzie, to na wieczór zapowiada się jakieś granie ze znajomymi :) Panel będzie miał wydźwięk mocno w stylu "Ogarnij się-eeee" :)

A z fajnych linków - na Rebelu można przejrzeć grafiki z gry, obejrzeć klimatyczny filmik i zapoznać się z instrukcją - jaram się :D

Do zagrania!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Niedosytnia :(

Ostatnie dni jakieś kruche w planszówkowe przeżycia - w zeszłym tygodniu w zasadzie tylko w poniedziałek w MS udało się coś pograć, w trakcie weekendu tylko wczoraj graliśmy w Ressistance (ale za to kilka partii i ze świeżą ekipą, także bardzo fajna zabawa :)), dzisiaj mieliśmy iść do MS, ale Kic się pochorowała i sobie darowaliśmy :(
Zastępczo miał wpaść Wiki z Claustrophobią i ewentualnie mieliśmy posiedzieć nad naszą grą, ale coś mu wypadło. Koniec końców namówiłem Kica na partyjkę Galaxy Truckera, ale gra poszła bardzo szybko i bardzo nudno - wylosowaliśmy dość nieciekawy zestaw kart, ani jednego starcia, mało meteorytów, jedyna walka jaka się odbyła to ja vs łowcy niewolników - nawet baterii nie musiałem zużywać. Wariant 3A skończyliśmy przy stanie bodajże 53:42 dla mnie i ogromnym niedosytem. Właściwie wystarczyłoby tylko uzupełnić mój statek o 2 stracone części, naładować baterię i moglibyśmy jechać dalej, ale Kic była już zbyt zmęczona i daliśmy sobie spokój. Zastanawiam się, czy nie dałoby rady do GT stworzyć jakiejś solo kampanii - ale chętnie uprzednio zmierzyłbym się z dodatkiem :)

Pocieszam się myślą, że niedługo wychodzi Slavika - nie mogę się doczekać! :)

Do zagrania!

wtorek, 10 lipca 2012

Targ rybny!

Wczorajsze wyjście do Miodosytni bardzo owocne (chociaż bardziej warzywno-rybne ;)) :)

Najpierw zagraliśmy z Kic, Agatą, Remasem i Piotrkiem w Metro - gra prosta, wszystkim się spodobała (była to chyba 3-4 moja rozgrywka; gra jest o tyle fajna, że na dobrą sprawę nie można przewidzieć rezultatu rozgrywki, gdyż połączenia mogą być ciągle zmieniane i liczba punktów zbieranych na bieżąco wcale nie pokazuje, kto ma przewagę - także gram w zasadzie bez stresu o zwycięstwo i jest to dość przyjemne :)). Później chcieliśmy spróbować w "Pan tu nie stał", ale niestety nie było instrukcji (Remi znalazł instrukcję online, ale była tragiczna jakość i nie mogliśmy rozczytać zasad), a Malakis rzucił nam tylko kilka słów - wskazówek, które nie wystarczyły, żeby rozegrać partię. Nic to, może za tydzień. Następnie zagraliśmy w Kakerlakensalat, gdzie udało mi się wygrać bez żadnego błędu ;) (okazało się, że gramy na złe zasady - tzn. do wyczerpania się talii i na punkty karne, a nie do pozbycia się wszystkich kart - i tak od kilku rozgrywek ^^")

Następnie część ekipy się zmyła, a my z Kic i Maethirem zagraliśmy w Taluvę. Kiedyś z Kic graliśmy w to właśnie w MS, ale było to dość dawno temu i musieliśmy przypomnieć sobie zasady (Maethir grał po raz pierwszy). Gra ma ciekawy koncept i dość proste zasady - generalnie chodzi o to, żeby budować na rosnącym wulkanie swoje osady, świątynie i wieże. Są dwie drogi do zwycięstwa (najwięcej świątyń > wież > chatek pod koniec gry albo wybudowanie wszystkich elementów dwóch typów), dużo negatywnej interakcji i całkiem sporo kombinowania. Gra jednocześnie na tyle krótka, że stanowić może fajny przerywnik między cięższymi tytułami :)

Pod koniec w trójkę zagraliśmy w...


Targ rybny! (Fangfrish / Cash-a-Catch)

Jest to gra aukcyjna, na której kupuje się i sprzedaje ryby. Zasada jest taka - w każdej kolejce jeden z graczy prowadzi aukcję (w wersji dla 3 graczy może w niej uczestniczyć, dla 4-5 nie) i wyciąga kolejno karty z puli na stół, mówiąc głośno, ile sztuk jakiego rodzaju ryby wyjmuje. W momencie, gdy któryś z uczestników aukcji uderzy w znajdujący się na środku dzwonek, bierze on wszystkie wyłożone karty i płaci za nie (zawsze) 10 Euro. Sprzedawać można na początku swojej licytacji, im więcej ryb danego rodzaju, tym drożej można sprzedać (za 1 sprzedaną rybę 1 Euro, za 10 - 30). Do tego, na raz można u siebie w skrzynkach mieć maksymalnie 3 rodzaje ryb, resztę musimy wyrzucić do kosza, za co pod koniec gry musimy dodatkowo zapłacić.
Mechanizm jest prosty, gra bardzo przyjemna - zwłaszcza, jak dobrze się wczuć w handlarzy rybami i prowadzenie aukcji :)
Kic bardzo polubiła grę, bo nie dość, że spodobał Jej się dzwonek (świetna sprawa tak sobie uderzać :D), to jeszcze mogła się wczuć w chińskiego sprzedawcę ryb ("dobja riba"), co świetnie Jej się udawało i mieliśmy kupę zabawy :) (my z Maethirem też się wczuwaliśmy, ale chyba nie aż tak ;))


Wykonanie generalnie estetyczne, dzwonek czadowy, karty śmieszne :) (zwłaszcza Kic polubiła kotka - koty i sardynki są kartami dodatkowymi i graliśmy bez nich, ale Kic wzięła go na swoją planszę jako talizman :))
Skończyliśmy: 1. Maethir, 2. Kolo, 3 Kicajka - ale gra okazała się najwyraźniej na tyle atrakcyjna, że Kic w ogóle się nie smuciła ostatnim miejscem, także jest to przyjemna odmiana ;-)


Z tego co widziałem po sklepach, to gra dość droga, także póki co na pewno nie będę jej kupować - ale kto wie, może kiedyś? Na pewno nie raz zamówimy ją jeszcze do Miodosytni ;)

A obok przy stoliku znajomi grali w GOT'a. Ponad godzinę tłumaczenia, po jakimś czasie dwie osoby musiały się zmyć i zostało dwóch graczy niezależnych, aż w końcu skończyli na 8. turze uznając remis. W sumie się cieszę, że zdecydowaliśmy się na kilka lżejszych tytułów, bo czułbym się bardzo nieusatysfakcjonowany ;)

Do zagrania!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Piknik!

Wczoraj odbył się bardzo przyjemny piknik w parku Szczytnickim, który przerodził się w granie na świeżym powietrzu, trawie i kocykach :)

Zaczęliśmy od Scrabbli, później Carcassonne, a potem to już było czyste szaleństwo na cztery ekipy (Osadnicy / Carcassonne, Tysiąc, Scrabble i Ressistance). Osobiście zagrałem w Scrabble (wygrana :)), 2x w Carcassonne (obie partie na 6 osób, pierwszą wygrał Melias, drugą Sivii) i raz w Osadników (zwycięstwo :)). Kic dołączyła do nas później i zagrała tylko jedną partię w Carcassonne, ale za to zrobiła śliczne zdjęcia podczas partii Osadników:




Cóż mogę dodać - do zagrania! (na pikniku :))

PS: A dzisiaj Miodosytnia i Planaszóweczka :)

piątek, 6 lipca 2012

KejeFCi

Wczoraj postanowiliśmy coś pograć i padło na spotkanie w KFC (chociaż w taką pogodę, to jednak moje przyziemie wydaje się być lepsze ;)).

W sumie rozegraliśmy tylko 2 pełne tytuły (i raz przerwaliśmy w środku "Ressistance", bo nowa graczka dopiero wtedy powiedziała nam, że widziała czyjąś kartę przy rozdawaniu - trzeba jednak nowych od razu na to uczulać), ale było bardzo fajnie :)

Na pierwszy ogień poszło Carcassonne w składzie ja, Kic, Mike i Kazu (która grała pierwszy raz). Z początku Mike szedł w chłopów, reszta w zrównoważony rozwój - przy czym Kic miała sporą przewagę. Później Mike spróbował mi rozszerzyć miasto, żebym go nie skończył, ale szczęśliwie rzutem na taśmę (był to chyba ostatni kafelek w woreczku) domknąłem miasto za 30 punktów, co wywindowało mnie na pierwsze miejsce (z tego co pamiętam, to 2. Kic, 3. Mike, 4. Kazu) - dość emocjonująca rozgrywka :)

Następnie zagraliśmy w Small World z dodatkami (które co do zasady lubię, ale trzeba dużo tłumaczyć nowych ras / cech i strasznie to wydłuża rozgrywkę) w składzie Ja, Kic, Messa, Sivii i Mike. Na początku szło mi kiepsko, później - dzięki fajnie trafionym eventom i wzięciu przeze mnie historyków - wyszedłem na prowadzenie; jednak po odrzuceniu historyków nie bardzo miałem jakąś rasę do wyboru. Wziąłem wilkołacze kapłanki, co pozwoliło mi wprawdzie w parzystej turze zdobyć od razu 8 punktów (+ 2 z wymarłych magów historyków), ale zaraz kapłanki zostały zanihilowane przez maruderskie cyganki Siviiego. Do tego doszła jeszcze zmiana ras, która najlepiej wyszła chyba Messie (dostała rasę z 7-8 monetami na niej), ja dostałem po Kicu latające wróżki, które zostały wcześniej zdziesiątkowane m.in. przez moje wilkołacze kapłanki.
Gra zakończyła się całkiem wyrównanym wynikiem:
Sivii - 107
Mess - 99
Kic - 93
Kolo - 92 (albo 90, bo nie mogliśmy się dogadać co do rulingu - czy jeżeli rasa została zanihilowana, to należy nią wymrzeć, czy nie - trzeba będzie sprawdzić ;))
Mike - 89

Niestety, podczas wczorajszej ulewy ucierpiało trochę pudełko od Wsiąść do pociągu :( Tragedii nie ma, gra będzie się trzymać, ale została trochę oszpecona :(

Dzisiaj w planach może jakieś niewielkie granie, zobaczymy :)

Do zagrania!

wtorek, 3 lipca 2012

Poniedziałkowe granie

Ten weekend był dość ubogi w granie, na szczęście wczorajsze spotkanie w Miodosytni pozwoliło to zrekompensować :) Mieliśmy w ramach stowarzyszenia kilka spraw do obgadania, także na stół poszły tylko krótkie imprezówki - "Uga Buga", "Dawno, dawno temu..." i "Kakerlakensalat" (niestety, część naszej ekipy miała ochotę raczej na ambitniejsze tytuły - ale z braku czasu i z panującego gorąca decydowaliśmy się jednak na proste i krótkie gry).

W "Uga Buga" grałem po raz pierwszy, chociaż grę znam i widziałem w akcji na tegorocznym Dolnośląskim Festiwalu Dobrego Piwa.
Zabawa jest przednia! Wymaga tylko graczy, którzy nie będą zbyt zestresowani, aby wydawać z siebie dzikie okrzyki :) Grało się bardzo przyjemnie, raz nawet udało mi się zostać wodzem plemienia :) (Kicowi też się podobało, bo też kilka partii wygrała ;))

W "Dawno, dawno temu..." graliśmy już któryś raz i mam wobec niej coraz gorsze odczucia (chociaż Kicowi się podobało, bo wreszcie odważyła się do przerwać komuś opowieść i wygrała :)). Jeżeli karty nie podejdą, to zdarza się, że nawet kilku graczy ani razu w trakcie partii nie zabiera głosu. Ponadto, ciężko stwierdzić, kiedy opowieść traci swój sens. Generalnie, pomysł fajny, ale w praniu wychodzi dość kiepsko (trzeba będzie umówić się z Gienią na "Story cubes", może to się lepiej sprawdza).

W "Kakerlakensalat" graliśmy chyba drugi raz i gra jest całkiem przyjemna - ale trudno jest zmusić współgraczy do szybkiego rzucania kart, a bez tego gra staje się jakby trochę zbyt prosta. Myślę, że trzeba byłoby conajmniej kilku piw na każdego gracza, żeby gra była naprawdę wymagająca ;)

Przez weekend, inspirowany grą "Utopia Engine" (w którą ciągle jeszcze nie grałem i nawet nie przeczytałem instrukcji - ale w końcu wydrukuję i zagram! ;)), postanowiłem stworzyć prostą grę print & play (oprócz tego projektuję z Wikim jedną grę od baaaardzo dawna i prace stoją, z Kicem od jakiegoś czasu drugą grę - ale ostatnio, głównie przez moje lenistwo, nic nie robimy; do tego mam pomysły na 2 gry, ale są trochę bardziej wymagające - postanowiłem więc wreszcie zrobić coś prostego, co będę w stanie skończyć i zobaczyć efekty mojej pracy :)).

Tematyka gry weszła mi do głowy po sobotnim koncercie heavymetalowej kapeli z Wrocławia "Clairvoyant". Chciałem coś metalowego, posłuchałem sobie Manowara i padł pomysł na zrobienie gry o zespole walczącym z demonami - inspiracja "Brutal Legend" i "Metalocalypse" jest tu oczywista ;)
Pozwoliło mi to wykorzystać dawny pomysł na mechanikę opartą na rodzaju instrumentów - tj. 6 kostek dla gitarzysty, 4 dla basisty (rekompensowane czymś innym).
Gra jest prościutka, mocno losowa i póki co przeszła pierwszy test mechaniki pozytywnie (tzn. ukończyłem grę "na styk"). Partia była jednak tragicznie nudna; nawet nie dlatego, że nie ma jeszcze stworzonej dokładnej fabuły, oprawy graficznej i że to mój pomysł - po prostu jest zbyt mało do roboty. W tej chwili jest to ograniczony worker placement, w którym gracz w każdej turze wybiera, co robi każdym członkiem zespołu (a można: walczyć z potworami, szlifować umiejętności, szukać nut do utworu, który zamknie piekielne wrota lub się leczyć).
Mam jednak nadzieję, że w przeciwieństwie do innych projektów - ten uda się dość szybko poprawić i skończyć, bo brakuje mi takiego pozytywnego przełomu w mojej "karierze" twórcy gier ;-) (Kic sugerowała, że pomysł jest dobry i zasługuje na całą planszówkę - ale na ten moment chyba ograniczę się do prostej gry p&p, a najwyżej kiedyś rozbuduję tę grę :))

Do zagrania!

piątek, 29 czerwca 2012

Nowe zasady?

W środę graliśmy z Kic we "Wsiąść do pociągu: Europa". Wygrałem coś około 141:132 i wywołało to dyskusję n/t zasad i szczęścia w grze, bo zlałem długą trasę i zrobiłem chyba z 10 kontraktów, co zapewniło mi to zwycięstwo ;p
O szczęściu dawno już mówiłem, że przy 3-4 takich samych kartach na stole powinna być zawsze wymiana, bo losowanie w ciemno może faktycznie zaważyć na "szczęściu" / "pechu" graczy. Ale przy okazji poczytałem trochę proponowanych alternatywnych zasad i mam nadzieję, że coś powoli będziemy testować :)

Mieliśmy wprawdzie już wczoraj, ale jak przyszło co do czego, to zagraliśmy w Puerto Rico. Gra o dziwo dość mocno wyrównana, punktowo było chyba tak (+- 2 punkty)
Melias - 49 punktów (chociaż powinno być chyba o kilka więcej, bo zapomniał port zliczać)
Kolo - 46 punktów
Kic - 43 punkty
Sivii - 42 punkty

Fajnie się grało przy takim wyrównaniu :)

A dzisiaj z Kicem wypróbowaliśmy wreszcie kooperacyjny wariant Carcassone. Wybraliśmy misję "droga z 25 odcinków", przy pierwszej rozgrywce od razu padliśmy, przy drugiej poszło dość gładko. Generalnie fajny wariant, musimy przetestować jeszcze inne misje i wersje z dodatkami (może sam też się pokuszę na jakieś testy), ale generalnie warto się zainteresować :)

Jutro zapowiada się wstępnie jakieś granie, ale czy wyszło i w co graliśmy - to już w następnej notce :)

Do zagrania!

wtorek, 26 czerwca 2012

I dalej weekend :)

Jutro już wracamy do mnie na mieszkanie, a tymczasem rozegraliśmy 2 rundki :)
Najpierw Kic wygrała w Carcassonne 232 : 186 (z dodatkami Karczmy i Katedry oraz Kupcy i Budowniczowie), potem ja przyfarciłem dość mocno w Labirynt :)

Zgłosiliśmy na Balcon (konwent m&a) prelekcję n/t gier planszowych, a konkretniej - wprowadzenie do gier planszowych dla mangowców, z naciskiem na gry osadzone w realiach azjatyckich. Mam nadzieję, że organizatorzy przyjmą atrakcję i że wyjdzie z tego fajny panelik :)

Do zagrania!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Weekend...

Weekend mija dość leniwie i póki co mało pograne, bo dopiero jedna partia Labiryntu ze znajomymi (gdzie sromotnie poległem), jedna niedokończona gra w TTR:E (znajomi niestety musieli się zwijać na pociąg :() i jedna dwuosobowa partia w TTR:E, gdzie fuksem dość szybko wygrałem (świetne trasy się trafiły - duża z Brest do Petrogradu i kilka krótkich tras przyległych, 0 tuneli i jakoś udało się bez dworców :)).
Nie wiem, czy zaszczepiliśmy w znajomych planszówkowego ducha, ale chyba dobrze im się grało (mimo, że wszyscy byliśmy strasznie skacowani) i mam nadzieję, że w przyszłości dadzą się namówić na kolejne tytuły :)

Dzisiaj urodziny spotkań planszówkowych w Miodosytni (100 lat, Planszoweczka.pl! :)), ale akurat mamy też swoją rocznicę, więc niestety nie pójdziemy na wspólne granie (mam tylko nadzieję, że zagramy sobie z tej okazji w coś innego ;)).

Do zagrania! :)

czwartek, 21 czerwca 2012

Granie po ojcowsku

Wczoraj pojechaliśmy pograć do mojego Ojca (czemu zawsze towarzyszy duża ilość alkoholu ;)). Wieczór zaczęliśmy dość późno, a Kic jest chora, więc długo nie graliśmy, ale 2 przyjemne partyjki się udały.
Najpierw Puerto Rico - pierwszy raz musiałem tłumaczyć zasady i pod wpływem szło mi to nie najlepiej, ale w końcu udało się przejść przez wszystkie zasady i rozpoczęliśmy grę.
Kic poszła w kamieniołomy i budynki, Tata szedł po kolei w różne surowce, a ja zastosowałem nową taktykę - poszedłem w kawę, do tego biuro handlowe (takie same towary na targu) i wio z kupcem. W międzyczasie - mimo wszystko - kukurydza, wszak kukurydziany potentat to kukurydziany potentat ;)
Kic ukradła mi wprawdzie urząd celny, ale mimo wszystko udało mi się uciułać dużo punktów na wysyłaniu kukurydzy przez przystań, a i była kasa na 2 duże budynki (twierdza i rezydencja).

Skończyło się na wyniku: Kolo 55, Tata 45, Kic 42 (zabrakło Jej jednej tury na postawienie dużego budynku i przytulenia 10 punktów ;p).

Niedługo wyjeżdżamy na prawie tydzień do mnie na wioskę - oczywiście stały dylemat "co by tu wziąć". Kic jest chora i nie bardzo ma do tego głowę, a ja jestem rozdarty między różne tytuły :( Ale nic to, czego nie weźmiemy, to i tak tydzień na wiosce dobrze nam zrobi - a zapewne weźmiemy i tak tyle tytułów, że nawet we wszystko nie zagramy ;-)

Do zagrania! :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Władca Demonów

Za mną całkiem przyjemny planszówkowo dzień :) Pogoda była okrutna, wbiłem do Wikiego o 15, pomoczyliśmy się chwilę w basenie (Kic: Cooo?! >.< Kolo: mówiłem, żebyś przyjechała ;p) i zasiedliśmy do długo oczekiwanego grania.
Pierwsza na stół (a raczej na podłogę, bo gra zajmuje sporo miejsca) poszła Claustrophobia - przy rytmach m.in. soundtracku z Diablo wcieliliśmy się w role demonów (Wiki) i ludzi, którzy penetrowali katakumby pod Nową Jerozolimą (ja). Zagraliśmy tylko jeden scenariusz (Ocaleni), w którym moim zadaniem było wydostać się z katakumb na powierzchnię co najmniej 2 wojownikami. W mojej drużynie był odkupiciel (święty wojownik wyposażony w specjalne skille) oraz trzech skazańców: brutal (silny wojownik) i dwóch najemników (najszybsi wojownicy), w tym jeden wyposażony w garłacz. Wiki natomiast dysponował dwoma demonami oraz hordami troglodytów.
Gra jest dość mocno losowa, ale posiada przy tym bardzo fajne mechanizmy. Np. grając ludźmi, z początku każdej tury rzucamy kośćmi i przypisujemy je do poszczególnych wojowników. Oni z kolei mają dla każdej kostki odrębne statystyki (ruch, atak i obrona).
I tak, dla 6-ek na ogół ruch i atak wynoszą 1, a obrona 6 (czyli przeciwnik, żeby zadać obrażenia, musi wyrzucić 6 na kostkach ataku); dla 1-ek obrona jest najniższa (z reguły chyba 3), za to jest więcej ataku. Pomiędzy tymi wartościami są inne statystyki, np. najemnicy na 4-kach i 5-kach mają ruch 2. Do tego np. mój odkupiciel na 2-kach i 5-kach mógł używać różnych aur (aury dostaje się zależnie od scenariusza). Także jest losowość, ale dzięki temu mechanizmowi można każdy ruch fajnie zaplanować i ta losowość nie sprawia tu problemu :) (każda postać ma 6 punktów wytrzymałości, każdy punkt obrażeń blokuje jedną wybraną linię akcji - tu też trzeba trochę pomyśleć, żeby wiedzieć, z czego zrezygnować). Bardzo fajny system.
Władca demonów też rzuca kostkami, a ich wyniki może przeznaczyć na różne rzeczy - punkty na wypuszczanie potworów, ulepszenia potworów, wyciąganie kart zdarzeń, zadawanie bezpośrednich obrażeń graczom - dużo możliwości. Także każda strona gra trochę inaczej i ma swoje plusy i minusy, niestety zdążyliśmy zagrać tylko jeden scenariusz i tylko jedną stroną, ale grało się super i mam nadzieję, że szybko wcielę się w stronę przeciwną i pokażę, że ten scenariusz można wygrać demonami ;-) (przeżyłem 2 wojownikami; dzień wcześniej Wiki jako człowiek grał przeciwko swojej dziewczynie i też ludzie wygrali)

Ogółem gra mi się strasznie spodobała, jest pięknie wykonana, z dobrymi pomysłami na mechanikę, bardzo klimatyczna - jedna z fajniejszych gier, w jakie miałem kiedykolwiek przyjemność zagrać. W zasadzie jedyna wada to często niejasna instrukcja, przez którą musieliśmy psuć klimat poszukiwaniem odpowiedzi na niektóre wątpliwości na BGG - ale po kilku rozgrywkach zapewne większość z nich rozwiejemy i gra będzie iść sprawnie :)

Bitwa o Pierścień dotarła do nas około 19:30, przewertowałem jeszcze instrukcję do końca (nie zdążyłem wcześniej przeczytać całej online) i zaczęliśmy rozstawiać. Siedzieliśmy w 3 osoby, bo wpadł jeszcze nasz kumpel, Janek, ale nie zdecydowaliśmy się na rozgrywkę 3-osobową - za dużo złego się o tym naczytałem. Rozstawianie gry szło długo, bo jednak z dodatkowymi osobami nie da się odpowiednio skupić na grze - i trzeba się będzie chyba tego trzymać, bo przy niektórych grach (zwłaszcza długich lub takich, gdzie trzeba dużo myśleć i się skupiać) jest to element zupełnie niszczący przyjemność płynącą z rozgrywki - lepiej odłożyć planszę i napić się piwa.
Anyway, w tym wypadku nie była to mocna przeszkoda, bo i tak nie znaliśmy zasad zbyt dobrze i ta gra była póki co tylko testowa. Nie do końca ogarnęliśmy zasady poruszania się Drużyny Pierścienia, poszukiwań Pierścienia itd., także postanowiliśmy chociaż opanować zasady militarne. Odpaliliśmy więc szybko odpowiedni soundtrack i rozpoczęliśmy grę. Ja grałem Wolnymi Ludami, Wiki Siłami Cienia - i dość szybko okazało się, że faktycznie Cień ma straszną przewagę militarną (chociaż Wolne Ludy mają mniejsze wymagania do zwycięstwa - wystarczy im zdobyć 4 punkty militarne, czyli zająć 2 twierdze; Siły Cienia muszą zdobyć 10 punktów). Isengard potężnie najechał Rohan, zabijając Gandalfa Białego pod Helmowym Jarem; ja natomiast podjąłem próbę zdobycia Morii, atakując elfami z Lothlorien, co jednak mi się nie udało, gdyż początkowy atak wyszedł mi dość pechowo i nawet karta bitwy i dowódca nie pozwoliły mi przejąć twierdzy w pierwszym uderzeniu, a Wiki zaraz użył karty, która pozwoliła mu zrekrutować orki prosto do twierdzy, co zniweczyło moje plany.

Graliśmy gdzieś do 1:45, po czym schowaliśmy grę z postanowieniem lepszego przygotowania się do kolejnej rozgrywki i wykorzystania wszystkich zasad - grając tylko militarnie Wolnymi Ludami, naprawdę czuje się beznadziejne położenie Śródziemia ^^"
Grę zostawiłem u Wikiego (jakoś nie widziało mi się wracać po nocy z wielkim pudłem, zwłaszcza, że nie miałem przy sobie woreczków strunowych i ewentualne rozsypanie się gry byłoby tragiczne w skutkach), za to wyposażyłem się w instrukcję - kilka razy poczytam do snu, to może ogarnę wszystkie zasady ;) (rozważam w sumie poproszenie kogoś z Wrocławia na forum Gier Planszowych o wytłumaczenie zasad przy stole, ale póki co podejmę chyba próbę zmierzenia się z instrukcją samemu)
Nie wiem tylko, jak Sivii przekona mnie do Twilight Imperium, gdzie instrukcja jest dłuższa i po angielsku, ale życzę mu powodzenia ;-)

Ogółem pierwsze wrażenia nie najlepsze, ale to moja wina, że nie przygotowałem się odpowiednio i nie zapoznałem dobrze z zasadami przed pierwszą partią.
Mimo wszystko, gra militarna była ciekawa (chociaż dla mnie gra jest póki co trochę nieczytelna - może dlatego, że grając Wolnymi Ludami, wszystkie napisy na planszy miałem odwrócone do góry nogami, a stylizowaną na Tolkiena czcionkę ciężko się w ten sposób czyta - trochę minus dla gry). Figurki są super, niestety niektóre są bardzo mocno przekrzywione; ale materiał wydaje się być dość plastyczny, także chyba uda się je doprowadzić do prostego stanu.

Martwi mnie trochę, że ciężko będzie do tej gry namówić Kica - jest naprawdę strasznie dużo zasad, a i klimat może Jej nie przypaść do gustu. Ale kto wie, może po kilku grach nauczę się zasad na tyle, żeby je jasno i przystępnie przedstawić. A skoro gra ma śliczne figurki, to i Kica da się namówić, jak dobrze zmotywować ;-)
Generalnie strasznie mi głupio, że nie przygotowałem się lepiej do rozgrywki - bo gra, przez którą pół miesiąca zaciskaliśmy pasa, póki co nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jakiego się spodziewałem. Liczę jednak na to, że gdy zapoznam się ze wszystkimi zasadami, to jakoś to pójdzie - trzeba tylko postudiować długo i dokładnie instrukcję :)

Ogółem - bardzo przyjemny wieczorek, mam nadzieję, że w niedługim czasie powtórka - tym razem szybciej w Claustrophobię (więcej scenariuszy!) i zgodnie z zasadami w WoP ;)

Z planszowych ciekawostek - Kic ostatnio przeczytała, że angielskie wyrażenie "turn the tables" pochodzi od gry backgammon, czyli naszego Tryktraka. Nigdy nie zgłębiłem zasad gry, ale generalnie chodzi o to, że trzeba piony przeprowadzić na przeciwną stronę planszy. Może wreszcie skuszę się przeczytać instrukcję i spróbuję szczęścia na Kurniku ;-)

Dzisiejszy dzień nie zapowiada się niestety planszówkowo, ale zawsze jest jakaś szansa, że namówię Kica na jakąś szybką partię. A jutro Gienia zaprasza na BSG i chyba się skusimy ;-)

Do zagrania!

niedziela, 17 czerwca 2012

I po meczu...

Wczoraj Neuroshima udostępniła ciekawy obrazek (dzięki Gieniu za udostępnienie dalej! :)):


Po wczorajszej przegranej naszej reprezentacji, zdecydowaliśmy się więc z Kicem (tzn. z Gosią - ale stwierdziła, że woli być pisana z nicka - proszę bardzo :)) na partyjkę Galaxy Truckera (tylko na etapie 3A). Budowa statków poszła nam sprawnie, konstrukcje były całkiem solidne, ale Kic od początku miała pecha - zaczęło się od sabotażu, później od epidemii (ta akurat dotknęła nas oboje), potem jeszcze korzystniejsze dla mnie strefy walk - ogółem gra zakończyła się dość wysokim wynikiem dla mnie (62:25), przy czym statki doleciały niemalże nietknięte (tu zasługa zwłaszcza moich farciarskich rzutów na duży ostrzał). Cytując Kica, z nawiązaniem do wczorajszego meczu: "Czeska gra na czas" ;-)
W trakcie gry słuchaliśmy zespołu, którego kawałki przegrał nam Blahuu (który poprowadził świetny panel o japońskim rocku na ostatnim spotkaniu mangowym) - zespół nazywa się Far East Family Band, płyta - Parallel World. Tu można posłuchać, 30-minutowy kawałek dobrego space rocka ;)

Aczkolwiek, w przeciwieństwie do naszej reprezentacji, Neuroshima trzyma się nieźle - dzisiaj przeczytałem fajnego newsa o Neuroshimie na Androida. Dalej nie wiem do końca, co to ten Android jest i nie rozumiem do końca tłumaczeń Kica, dlaczego nie można go mieć na Nokii - ale po obejrzeniu trailera wiem, że chciałbym tego Androida mieć ^^ Na stronie producenta inne ciekawe projekty gier planszowych w wersjach mobilnych, zwłaszcza zaintrygowały mnie puzzle z Neuroshimy Hex - może kiedyś się skuszę :)

A z innych internetowych znalezisk:
Pędzące żółwie - wersja online, wprawdzie gra się przeciwko AI, ale i tak przyjemnie - zwłaszcza, że gra się słodziachnymi zwierzątkami :)
Carcassonne - wariant co-op / dla 1 gracza - wczoraj niestety nie zagraliśmy, więc się troszkę obraziłem i poszukałem wariantu dla 1 osoby :( Jeszcze nie testowane, ale wydaje się ciekawy, w najbliższym czasie wypróbuję (tzn. pewnie spróbujemy wersję co-op).
Teoria spiskowa w świecie gier planszowych? Ciekawy, w sumie raczej zabawny artykulik (ja raczej nie lubię teorii spiskowych, ale może coś w tym jest ;-))

Jak dobrze pójdzie, to czeka mnie jeszcze dzisiaj rozgrywka z Wikim w Claustrophobię - nie mogę się doczekać :)
(BTW., znalazłem wczoraj w domu na podłodze malutki element ze stareeeńkiej planszówki - muszę skonsultować się w jego sprawie, ale chyba niezły old school przetrwał :))

Do zagrania!

sobota, 16 czerwca 2012

Hello world!

Blog powstał z trochę głupiego powodu - znajomi narzekali na spamowanie im fejsbuczka postami o planszówkach, także w końcu zdecydowałem, że może faktycznie forma bloga będzie bardziej stosowna.

Na blogu będą pojawiać się różne informacje dot. gier planszowych - przede wszystkim moje przemyślenia, opisy rozgrywek itp., ale też ciekawe linki związane z moim hobby.

Dzisiaj zapowiada się na planszówkową posuchę, chociaż może uda mi się jeszcze namówić Mamę i Gosię (moją dziewczynę, która też jest aktywną graczką - więc pewnie dużo będzie się tu przewijać) do rundki w Carcassone. Natomiast jutro (ewentualnie pojutrze) pierwsza gra z Wikim (kuzyn / wujek) w jego Claustrophobię, a ponadto, w poniedziałek... Powinien dojechać mój egzemplarz 2 edycji Wojny o Pierścień! Szykują się ciekawe zmagania w klimatach fantasy :) (wróciłem do czytania Władcy Pierścieni, żeby wczuć się lepiej w grę ;))

A na pierwszy link: More than 25 years of creativity and no end in sight - Frank Strauss. Gość robi świetne elementy (i nie tylko) do swoich planszówek!

Najbardziej urzekły mnie te do Agricoli:




I do Arkham:

Ale też użyteczne do BSG:

Gorąco polecam przejrzeć, naprawdę fajnie zrobione :)

U mnie póki co szczytem ulepszenia gry jest dodanie woreczków strunowych do pudełka (czym w większości i tak zajmowała się Gosia), ale mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni :) (póki co próbuję wśród znajomych przeforsować drobną zmianę zasad do Wsiąść do pociągu - Europa, ale są oporni na tę propozycję :()

Do zagrania!