piątek, 20 lipca 2012

Claustrophobii ciąg dalszy...

Gdy tylko dowiedziałem się, że dwóch moich byłych podwładnych zaginęło w podziemiach Jerozolimy, niezwłocznie zebrałem swoją trzódkę i wyruszyliśmy na ratunek...

Po zejściu do podziemi, początkowo wszystko wydawało się być w porządku. Szybko trafiliśmy na rozwidlenie dróg i postanowiliśmy się rozdzielić. I tak, ja - uzbrojony w święty buzdygan i potężne Słowo Boże, Marcus - brutalny morderca, obecnie na drodze do odkupienia i Bruno - sprytny rzezimieszek, który także musiał odkupić swoje grzechy, ruszyliśmy w trzech różnych kierunkach. Ledwo się rozdzieliliśmy, z ciemnego korytarza wybiegła na mnie zgraja troglodytów. Zdołali mnie ranić, ale jeden z nich zrazu poznał smak mojego buzdyganu, a dwóch atakujących mnie zza pleców otrzymało śmiercionośny strzał z garłacza Bruna. Dalej trzymaliśmy się już razem i bez większych problemów przedzieraliśmy się do przodu, co chwila ubijając pojedyncze potwory, wałęsające się bez celu po lochach.
Po jakimś czasie zrobiło się cicho, zdecydowanie zbyt cicho. Czuliśmy, że niebezpieczeństwo czai się gdzieś w głębinach tych lochów, nie mieliśmy jednak pojęcia, skąd i kiedy zaatakuje... Nagle, dochodząc do rozwidlenia drogi, usłyszeliśmy z dwóch korytarzy straszliwe, opętańcze zawodzenie. Bez namysłu rzuciłem się w jedną stronę ze wzniesionym w górę buzdyganem, Bruno i Marcus ruszyli zaś w drugą. W ciemnej komnacie zaskoczyli mężczyznę, który leżał na ziemi skulony i cicho pojękiwał. Otworzył czerwone ślepia, zawył opętańczo i rzucił się na nich, Marcus był jednak szybszy - halabardą przycisnął go do ziemi, Bruno szybko zaś zmówił modlitwę, która odpędziła demona. Zbyt wcześnie jednak było na triumf...
Zrazu bowiem okazało się, że komnata, do której wkroczyłem, była wylęgarnią tych przeklętych troglodytów! Rzuciły się na mnie całym stadem, wskoczyłem więc do sąsiedniej komnaty, mając nadzieję, że jakoś uda mi się umknąć, albo że towarzysze jakoś mnie oswobodzą z tej ciężkiej sytuacji. Nie mogłem jednak trafić gorzej - poraniony, wbiegłem do komnaty, w której opętany szczerzył zęby i wybałuszał ślepia ogromny mężczyzna, drogę odwrotu zagrodzili mi zaś troglodyci. Udało mi się go rozpoznać, ale moje błagania o darowanie życia nie przyniosły żadnego skutku - demon siedział w nim głęboko, sterując ciałem zaczął rozrywać moje ciało na strzępy. Ostatnie, co usłyszałem, to krzyki przerażenia i cierpienia moich towarzyszy, którzy idąc mi na ratunek zostali zmasakrowani przez troglodytów...


I tak oto przebiegła moja druga partia w Claustrophobię - chociaż, tak po prawdzie, to grałem demonami i wygrałem :) Opowiadanie wyszło w sumie głupie, skoro Odkupiciel umarł - ale powiedzmy, że jest to raport, który złożył w Niebie ;)
Gra po raz kolejny wywarła na mnie świetne wrażenie, nie mogę się doczekać kolejnych scenariuszy!

A teraz - do łóżeczka, bo jutro konwent - przygotowaliśmy fajny panel i mam nadzieję, że będziemy się super bawić :)

Do zagrania! (Na Balconie :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz